NIEOSIĄGALNY

NIEOSIĄGALNY

Każdemu kto uprawia jakiś sport, czy to amatorsko czy zawodowo, zdarzyło się wygrać przegrany mecz i przegrać wygrany. Szczególnie my tenisiści często tego doświadczamy. Słyszymy ciągle powtarzane banały, tj.dopóki piłka w grze, jak nie wygrasz ostatniej piłki to wciąż nie ma zwycięstwa, że gra się doi końca itp. I nawet kiedy to wszystko wiemy, stajemy się bezradni wobec wewnętrznej mentalnej walki, kiedy brakuje dosłownie jednej akcji, żeby wygrać.

Moje doświadczenie ligowe ostatnich paru miesięcy pokazało mi, że zdecydowanie lepiej mi idzie wygrywanie przegranych meczy. Stan 1:5 wcale nie powoduje we mnie rezygnacji , wręcz przeciwnie, wyzwala determinację i wolę walki, żeby dogonić rywalkę, a potem spektakularnie wygrać. I to mi się udaje.

Niestety po raz kolejny nie udaje mi się wygrać kiedy prowadzę 5:1 i  mam kilka piłek setowych.

Nie jestem w stanie zamknąć wyniku na moją korzyść, potrafię przegrać sześć gemów z rzędu…ta jedna decydująca piłka staje się nagle absolutnie nieosiągalna i nie dlatego, że przeciwniczka walczy i gra lepiej, tylko ja nie potrafię zagrać tej jednej tak bardzo potrzebnej mi, decydującej piłki.

Nie zmieniam nic w grze, staram się poza początkową wizualizacją kolejnego seta, skupić na tej jednej piłeczce i nic …, niemożliwa do zdobycia, niemożliwa do osiągnięcia…

Mecz przegrywam, jestem zła, bo to ja przegrałam ze sobą, nie z rywalką.

Podobno z takich doświadczeń należy wyciągnąć wnioski, podobno taki jest sport, takie jest życie. Coś co mamy na wyciągnięcie ręki, wymyka się , jak szczęście, które przychodzi wtedy gdy najmniej się go spodziewamy. Zaczynam wierzyć , że naprawdę nie mamy mocy sprawczej , ani w swojej głowie ani w swoich nogach. No bo jak inaczej wytłumaczyć tą niemoc. 

Bardzo chciałam, narzuciłam swoją grę, byłam mocno skoncentrowana, z każdą kolejną piłką setową byłam pewna swego i nie dałam rady zagrać jednej zwycięskiej piłki, mimo , że wcześniej zagrałam ich mnóstwo.

Po takich meczach zdecydowanie odechciewa mi się rywalizacji ligowej, to był ćwierćfinał, waga meczu  była większa. Po co stawać w szranki często z przeciwniczkami, których styl gry nam zupełnie nie leży, kiedy możemy grać mecze sparingowe dla przyjemności. Na poziomie amatorskim chyba nie musimy przechodzić tych mentalnych katuszy i tresować naszej psychiki motywacyjnymi gadkami. Jesteś zwycięzca , kim jesteś jesteś , jesteś zwycięzcą😉no chyba, że grasz w tenisa, to nigdy nie wiesz kiedy  i czy w ogóle nim będziesz. 

Współczuję zawodowcom tych dylematów, ale oni to traktują jak pracę, na poziomie światowym doskonale płatną, dlatego chyba nie przeżywają bardzo takich sytuacji. Przegrają wygrany mecz, zgarną niezłą stawkę i jadą dalej. 

Człowiek powinien w sytuacji być trochę jak automat, jest praca do zrobienia, trzeba wygrać jedną piłeczkę i odhaczyć wykonanie zadania. Może sztuczna inteligencja albo inny wynalazek wirtualnej przyszłości w tym kiedyś nam pomoże, staniemy się perfekcyjnymi maszynami do wykonywania poleceń. Nie będzie niczego nieosiągalnego, bo wszystko będzie można bezbłędnie zaprogramować.

Na szczęście człowiek to wciąż jeszcze człowiek, istota niedoskonała, ale w tej niedoskonałości piękna i niepowtarzalna. Nie jest  bezbłędną  maszyną, ma obarczony błędami system, ma emocje,  których skala przesuwa się od euforii po smutek. Potrafi się zachwycić,  wzruszyć, zapatrzyć na słońce i potrafi być nieosiągalny jak ta ostatnia tenisowa piłeczka, nie sposób się z nim skontaktować kiedy jest poza zasięgiem, nie sposób wtedy do niego dotrzeć. Ta ostatnia zwycięska piłeczka nie dała się dogonić, niepokorna, nieokiełznana, pofrunęła sobie tylko znaną parabolą, wolna jak ptak, nieosiągalny dla nas nieumiejących latać.

A do ligi znów się zapiszę😉


NADZIEJA MA NA IMIĘ LILIANNA

NADZIEJA MA NA IMIĘ LILIANNA

Jest taka cudowna dziewczynka, dzięki której czwarty rok z rzędu w pierwszy weekend września  na kortach KS Górnik Bytom  gromadzi się z własnej woli i chęci pomocy  ponad setka ludzi. 

Jest taki fajny dziadek Grzegorz😉,dzięki któremu ta setka ludzi przyjeżdża z różnych części Polski, żeby zagrać w tenisa, spotkać się, pośmiać, powygłupiać, wziąć udział w licytacji, tak żeby wesprzeć leczenie jego wnuczki Lilianki. 

To nie jest zwykły turniej charytatywny, to jest turniej magiczny. Byłam na nim w tym roku po raz pierwszy i jestem pod ogromnym wrażeniem. Pomoc, bezinteresowność, wrażliwość i ludzka  dłoń podana wtedy, kiedy najbardziej trzeba. Dobro się dzieli jak się go mnoży.  

Na starcie turnieju w sobotę rano pojawiło się dwadzieścia dwie  pary mikstowe, złożone z dwudziestu trenerów lub(i) byłych zawodników, którzy do pary dostali amatorki, dwie  trenerki z dwoma amatorami oraz  jedenaście par deblowych męskich, wśród których grał obecny prezes PZT, sprawujący rownież prezesowski 😉 nadzór nad turniejem. Osób niegrających, towarzyszących było drugie tyle. Zaczęły się mecze fazy grupowej, pogoda dopisała, mimo deszczowej nocy, profesjonalnie przygotowano mączkę do naszych zmagań.

W wyniku losowania😉moim partnerem na ten turniej został trener Igor, były zawodnik, fantastycznie grający w tenisa, człowiek o dużej klasie, dwukrotny zwycięzca poprzednich edycji tego turnieju, także losowanie miałam iście królewskie 😉

W rywalizacji grupowej zagraliśmy trzy mecze , dwa zwycięskie, jeden przegrany dopiero w tie-breaku po wyrównanej walce. Po fazie grupowej czekaliśmy na roztrzygnięcia z innych grup i jako najlepsza para z drugiego miejsca dostaliśmy się do ćwierćfinałów. Mecz o wejście do najlepszej czwórki rozgrywaliśmy już przy blasku lamp, gwiazd i księżyca😉, udało się wygrać i awansować do niedzielnego półfinału.

Po fazie  grupowej  turnieju spotkaliśmy się wszyscy na licytację unikatowych rzeczy, które dla pasjonatów tenisa stanowiły dużą gratkę( piłki, koszulki z autografami gwiazd światowego tenisa, no i termobag z autografem mistrza😉). Licytację jak co roku poprowadził lekko  i z humorem Mariusz Kałamaga. Otwarliśmy hojnie portfele, wśród żartów, śmiechów licytowaliśmy dla Lilianki. Trochę ukradkiem można było otrzeć łzy wzruszeni, Lilianna na rączkach dziadka wpatrzona w niego, wtulona, całująca. Jest dla niej epicentrum szczęścia, uwielbia go, a on dla niej zrobiłby wszystko.

Fascynująca jest siła tej tenisowej społeczności. Grzegorz i jego brat grali zawodowo w tenisa, te znajomości przetrwały lata, środowisko jednoczy się niesamowicie w sytuacji, kiedy trzeba pomóc. Tenis jest pasją, rozprawiamy o nim, rywalizujemy na kortach, ale podczas tego weekendu stał się iskrą, która rozświetliła niebo. Nie była to noc spadających gwiazd, ale  noc gwiazd błyszczących, ocieplających i wlewających w nas nadzieję. Pomagamy Liliannie, bo się lubimy, szanujemy i wspieramy. Pomaganie jest  dobrostanem, który daje poczucie szczęścia. Lilianna dzięki pomocy tenisowej ekipy może się rehabilitować i leczyć. Jest piękną, uśmiechniętą dziewczynką, a my dzięki niej jesteśmy szczęściarzami.

W niedzielę tenisowe zmagania zakończyły się w kategorii mikstów i debli, my nasz półfinał przegraliśmy z bardzo sympatyczną  parą Anetą i Beniaminem, finał był blisko, tak blisko😉, może za rok. Gratuluję zwycięzcom.

Bardzo się cieszę, że mogłam być częścią tego wydarzenia, to był zaszczyt skrzyżować z Wami rakiety na korcie, poplotkować😉 przy pysznej kawie w kuluarach, spotkać dawno niewidzianych znajomych, poznać bliżej tych znanych tylko wirtualnie😉.

Fajnie, że zawodowcom chciało się pograć z nami amatorami, że mieli dystans, bawili się tym, motywowali nas i inspirowali.

Imię Lilianna oznacza niewinność i czystość, powstało od słowa lilium czyli lilia, a kwiat ten to symbol NADZIEI. Nie mogło być inaczej, dlatego to się udaje.

 Liliana może się czuć bezpieczna, ma wokół siebie wspaniałych rodziców, bliskich i ludzi, takich jak jej dziadek Grzegorz i my, tenisowa gromada.  Będziemy czuwać. Dajesz nam Lila nadzieję, że to wszystko co mamy i nas spotyka jest ważne i ma sens. 

Cytując Dantego…” Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem…”

Dziękuję Wam wszystkim za ten turniej.  Dziękuję, że do nas przyszłaś nadziejo, dziękuję  LILIANNO NADZIEJO!


KAŻDY MA SWÓJ FRENCH OPEN

KAŻDY MA SWÓJ FRENCH OPEN

 Wczoraj zakończyła się kolejna edycja turnieju wielkoszlemowego Roland Gaross 2023, z pulą nagród prawie 50 milionów euro…triumfowali  Iga Świątek po raz trzeci i Novak Djokovic również po raz trzeci. Novak przy okazji złamał liczbę 23 zwycięstw w Wielkich Szlemach, jest samodzielnym liderem.

Oglądaliśmy dwa tygodnie zmagań tenisowych nadludzi pod paryskim wietrznym niebem, z zapachem pomarańczowej mączki i kasztanów.

Przejście każdej rundy w turnieju wielkoszlemowym to osiągnięcie, gra tam sam tenisowy top. Dla wielu pretendujących do tego topu, to również ogromny zastrzyk pieniędzy, pozwalający przetrwać kolejny rok treningowy, bez zamartwiania się o budżet dla siebie i współpracowników.

Każdy chce tam wygrać i zapisać się na kartach historii, wielu chce coś udowodnić sobie, światu, a dla wielu to po prostu praca do wykonania.

Były na tegorocznym Roland Garrosie elektryzujące pojedynki, gdzie nie tylko chodziło o sportową rywalizację. Jednym z takich był pojedynek Eliny Svitoliny z Aryną Sabalenką. Elina wróciła szybko po urodzeniu córeczki do sportowej rywalizacji i dotarła aż do ćwierćfinału  French Open. W ćwierćfinale zmierzyła się z Sabalenką.  Mecz bez większych problemów wygrała Aryna w dwóch setach, Svitolina nie podała po meczu ręki Sabalence. I jakaś  dziwna konsternacja zapadła wśród komentatorów i dziennikarza prowadzącego pomeczowy wywiad z Sabalenką, publiczność  niezadowolona lekko wybuczała to zachowanie. Elina to Ukrainka, Aryna to Białorusinka, stoją po przeciwnej stronie, jedna po stronie ofiar, druga po stronie oprawców. Aryna wprawdzie po przegranym meczu półfinałowym z Muchową , wreszcie odpowiedziała na trudne pytanie dziennikarza i po raz pierwszy przyznała, że w tej chwili nie popiera działań Łukaszenki, ale do tego momentu dyplomatycznie milczała, uchodząc raczej za pupilkę reżimowego prezydenta Białorusi.  Są tacy, którzy nie rozumieją Svitoliny i ją krytykują, że skoro wyszła na mecz  za który zgarnęła dużą finansową gratyfikację to powinna się „zachowywać” zgodnie z tenisowym savoir vivre. Myślę, że o tym co powinna , decyduje tylko ona. Może dla tego gestu, który wyraża tylko tyle, nie zgadzam się ze złem, z wojną, z zabijaniem, Elina przyjechała do Paryża. Nie udawajmy, że nie ma wojny, nie ma tematu, bo jest Wielki Szlem, jesteśmy tu, ale całkiem niedaleko giną moi rodacy,  gram z dziewczyną, którą jako sportową przeciwniczkę bardzo szanuję, ale nie podam jej ręki na znak solidarności z moimi krajem. Nie musimy rozumieć, ale nie odwracajmy oczu z niesmakiem i obojętnością.

Sportowo dla mnie dużym widowiskiem były dwa mecze Carlosa Alcaraza, który pod nieobecność Rafaela Nadala stanął przed ogromną szansą wygrania turnieju  Wielkiego Szlema na mączce,  Carlos przyjechał do Paryża jako numer jeden, niestety został zdetronizowany.

Mecz ćwierćfinałowy ze Stefanosem Tsitsipasem w wykonaniu Alcaraza to był pokaz najlepszego męskiego tenisa jaki widziałam od lat. Carlos grał fenomenalnie, spektakularne skróty, widowiskowe winnery, poruszał się po korcie ofensywnie, z prędkością kosmity. Tsitsipas był bezradny przez większą część meczu. Wydawało się, że w takiej formie Alcaraz połknie Djokovica w półfinale. W półfinale zobaczyliśmy jednak nieśmiałego pretendenta z Hiszpanii, któremu srogą lekcję po profesorsku zafundował wielki Novak. U Carlosa były tylko momenty, które wystarczyły na wygranie jednego seta w tie-breaku, pozostałe trzy sety to dominacja Djokovica, konsekwentnego i bezbłędnego. 

Carlos mógł napisać swoją historię w Paryżu, ale to Djokovic w geście triumfu uniósł swój 23 puchar wielkoszlemowy i pozostaje na ten moment niepokonany we wszelkich statystykach.

Nasza polska tenisistka Iga Świątek po raz trzeci sięgnęła po puchar Suzanne Lenglen, po bardzo wyrównanym trzy setowym finale z pięknie grającą Karoliną Muchową. Iga pokazała w  finale oprócz swojego mistrzowskiego tenisa charakter, ogromną wolę walki i zwycięstwa. Zrobiła to, zdobyła Paryż po raz trzeci, obroniła punkty z zeszłego roku i wciąż pozostaje numerem jeden. 

Kurz mączki powoli opada w Paryżu przed nami gorące lato pełne kolejnych wyzwań, marzeń, planów.

Roland Garros, na którego cześć nazwano turniej wielkoszlemowy w Paryżu,  był francuskim  pilotem, walczył w pierwszej wojnie światowej jako lotnik, wynalazł i zastosował karabin maszynowy w samolocie. Był innowatorem, wynalazcą, jako pierwszy też przeleciał nad Morzem Śródziemnym. Robił rzeczy wielkie. Każdy z nas może te wielkie rzeczy robić. Nie trzeba się bać, słabości można okiełznać , polubić je, oswoić, każdego dnia być ciekawym możliwości jakie daje nam świat. Największą sztuką jest znaleźć swój prywatny Wielki Szlem, a potem z satysfakcją dobrze wykonanej pracy w geście triumfu unieść swój puchar, ze łzami wzruszenia pokazać sobie, że dałam radę, zrobiłam to. Nawet jeżeli to będzie “tylko” pięknie zagrany wolej, przebiegnięte 5 kilometrów, upieczone pierwszy raz ciasto drożdżowe czy duma z syna, który jest świetnym człowiekiem  to warto, bardzo warto ,nawet jak nikt ci za to nie da kilku milonów euro 😉


GRANICE PRAGNIENIA

GRANICE PRAGNIENIA

„…Chodzi o to, że musi przecież istnieć. Jakaś granica za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą…”, ten cytat z „Granicy” Zofii Nałkowskiej posłuży mi za motto dzisiejszego felietonu.

Wciąż trwa tenisowa zima, gramy w Polsce pod zimnymi balonami, w halach, z racji kryzysu różnie ogrzewanych, perspektywy na słońce  są na razie odległe.

Tenis światowy ma się wspaniale, pierwszy Wielki Szlem za nami, bez większych zaskoczeń, Novak Djokovic sięgnął po swój 22 tytuł wielkoszlemowy, Aryna Sabalenka po pierwszy. 

Ogromną radość sobie i polskim kibicom sprawiła Magda Linette docierając w znakomitym stylu do półfinału Australian Open.

Tuż przed Australian Open miał premierę serial Netflixa „Break Point”, którego tenisowi bohaterowie po kolei odpadali z turnieju, powstało szereg memów w związku z tym zatytułowanych klątwa Netflixa. Iga Świątek w pierwszym sezonie serialu nie wystąpiła, odpadła w czwartej rundzie.

Wczoraj skończył się na kortach T&CC w Giebułtowie Halowy Puchar Polski, zmagania tenisistek i tenisistów miałam przyjemność oglądać.

Różne wydarzenia, a jednak całkiem sporo je łączy, łączą je pragnienia, wysiłki, marzenia, prestiż i ambicje.

Tenisa wszyscy bohaterowie dzisiejszego felietonu trenują w pocie czoła od dziecka, mordercze treningi, wydatki, całe życie podporządkowane jednemu celowi, zostanie najlepszym, wdrapanie się na szczyt. Konkurencja jest ogromna, w każdym kraju, każdego roku pojawiają się młodsi adepci, głodni sukcesów.

Obserwując drugi rok z rzędu polskich najlepszych tenisistów i tenisistki zastanawiałam się skąd biorą motywację…Są w większości w wieku, w którym ich koleżanki i koledzy po fachu sięgają po najwyższe trofea. A oni grają w Polsce halowy turniej, o WTA czy ATP mogą pomarzyć, są za słabi, żeby tam rywalizować. A jednak grają, trenują, złoszczą się, łamią rakiety. Patrząc na ich grę z pozycji amatorki wydaje się, że nie ma między nimi a światową czołówką różnicy, a oni wciąż czekają w kolejce, próbują się przebić, walczą, czy o iluzję?…

Bohaterowie pierwszej części „Break Pointu” to światowy top, Paula Badosa, Ajla Tomlijanovic, Ons Jabeur, Maria  Sakkari, Mateo Berrettini, Taylor Fritz, Felix Auger-Aliassime, Casper Ruud, Nick Kyrgios i Thanasi Kokkinakis uchylają drzwi swoich szatni, pokoi hotelowych, żeby pokazać  tenisowe zmagania, załamania, życie, wysiłki, problemy, rywalizacje.

Okazuje się, że mimo, iż są na szczycie i są w tym wymarzonym przez  zawodników z Pucharu Polski ATP i WTA, nie walczą już o przetrwanie, mając zapewnione finansowe bezpieczeństwo i prestiż rywalizacji na najwyższym poziomie, to mają bardzo podobne dylematy i wciąż nie mają poczucia spełnienia. Brakuje im tytułu wielkoszlemowego albo zwycięstwa w wysokiej rangi turnieju i mimo, że utrzymują kosmiczny poziom, są ikonami dla rzeszy fanów, frustrują się , popadają w depresje, też łamią rakiety i tracą poczucie sensu. Nie potrafią znaleźć radości w tych sukcesach, które już osiągnęli ani w walce o nie.

Przypuszczam, że zdobywcy największych tytułów, też się frustrują, bo nie zdobyli czterech tytułów Wielkiego Szlema  w jednym roku ani raz, albo są tylko numerem dwa na świecie, a nie jeden….

Gdyby tych bohaterów zamienić, państwa z topu wrzucić na rozgrywki w Polsce, a polską ekipę na światowe korty…Może jedni spełniliby swoje marzenia a drudzy docenili to co mają…a może zupełnie nic nie dałaby ta zamiana.

Dążenie do czegoś czasami przysłania człowiekowi sens, nie ma czasu, żeby się zatrzymać, zadać sobie pytanie, czego ja właściwie pragnę, po co to robię, czy na pewno dla siebie, czy żeby przeglądać się w oczach innych i tam szukać aprobaty i poklasku.

Pragnienie czegoś naprawdę  wymaga największej odwagi i ogromnej odpowiedzialności, ale tylko wtedy kiedy robimy to autentycznie dla siebie, to muszą być  nasze pragnienia a nie oczekiwania innych. Wierność sobie, swoim pragnieniom powinny być granicą, której nie przekraczamy, to podstawa naszego człowieczeństwa.

 I …brakuje bohaterom mojego felietonu i ludziom w ogóle  chyba po prostu umiejętności nauczenia się życia ze szczęściem, nie umiemy żyć tak, żeby nie upadać pod jego ciężarem.

Bądźmy szczęśliwi to jedyne co naprawdę warto.


ROZSTANIA I POWROTY

ROZSTANIA I POWROTY

Stary rok za nami, od kilkunastu dni panuje nowy 2023. Trwa czas bilansów, podsumowań, snucia planów, celów i postanowień. Magia liczb, przełomów napędzana odwiecznym lękiem egzystencjonalnym i niepewnością  jutra jest pożywką dla wszelkiej maści lekarzy ciał i dusz. Wielu z nas skorzysta z ich pomocy, będziemy czytać mądre poradniki, kupimy karnet na siłownie, obiecamy sobie bycie bardziej uważnymi  na potrzeby słabszych, natury, zaadoptujemy psa, co odważniejsi postanowią rzucić palenie, męża lub prace i wyjechać w przysłowiowe Bieszczady. Około marca, jak nie wcześniej , z pierwszym wiosennym słońcem przyjdzie jednak otrzeźwienie, śmiałe plany okażą się jakieś takie miałkie, tydzień za tygodniem będzie mijał  szybko, nowy rok stanie się całkiem już stary i wszystko wróci na znane tory, bezpiecznego dryfowania w koleinach życia. Ale nie u nas tenisistów, my mamy inaczej.

Do tego, żeby coś zmienić nie potrzeba granicznej daty. Proces zmiany, zazwyczaj jest żmudny, długotrwały i bolesny, ale podobno hartuje 😉. Każdego dnia, krok po kroku robimy coś powoli , regularnie, aż staje się stylem życia. Dostrzegamy sens w tej powtarzalności, a efekty przebijają najśmielsze oczekiwania.

Zwycięstwa w turniejach wielkoszlemowych, seryjne wygrywanie meczy nie jest wynikiem postanowień noworocznych, tylko wielu lat treningów.

Rok 2022 dla polskiego tenisa był po prostu oszałamiający, o tym czego dokonała „Gówniara z paletką” napisano już wszystko, dla Igi Świątek przysłowiowe niebo jest granicą. Co ta dziewczyna sobie teraz myśli, co planuje, nad czym pracuje, co chce zmienić czy udoskonalić wie tylko ona sama, a że jest pełnokrwistą sportsmenką o tym, że nie spocznie na laurach jestem przekonana. 

 Sukcesy naszej tenisistki napędzają nasz amatorski świat tenisa, powstają nowe obiekty, organizowane jest mnóstwo turniejów, o różnych formułach, jednym słowem dzieje się. Jedno się nie zmienia, nam amatorom wydaje się, że gramy jak zawodowcy 😉

Otacza mnie spore grono takich samych pasjonatów tenisa jak ja, wielu z nas jest na przysłowiowym zakręcie 😉

Regularne, żmudne treningi, doskonalenie techniki jednym wychodzi znakomicie, innym nie wychodzi wcale, inni jeszcze kręcą się w kółko i nie widzą żadnego większego progresu. Zmieniamy trenerów, rakiety, naciągi, filozofie, pracujemy nad aspektem mentalnym, taktyką  …a potem ogrywa nas ktoś, kto nie ma trenera, nie ma doświadczenia w rozgrywaniu meczy, nie ma nawet profesjonalnej torby tenisowej 😉. I ot tak sobie  przychodzi na kort, z czystą głową, bez obciążeń, bez oczekiwań, gra i wygrywa.

W zawodowym tenisie, nie ma mowy, żeby ktoś technicznie nie umiał grać, oczywiście jedni robią to lepiej , inni gorzej, ale pewne standardy tenisowego ruchu, uderzenia, pracy na nogach są czymś absolutnie wymaganym, tenisowym abecadłem. W  tenisie amatorskim jest zupełnie inaczej.

Spotykam  tenisistów którzy grają pięknie technicznie, ale cóż i oni czasem przegrywają z freestylowcami 😉.

Ja się już na to przestałam obrażać 😉, doszłam do finału prestiżowej w Krakowie ligii  , a oglądając ten mecz na yt, widzę tam siebie grającą bardzo słabiutko technicznie… , a jednak… gram w finale. Pamiętam za to jakie piękne emocje mi wtedy towarzyszyły i jaka wola walki.

Jeszcze mam nadzieję, że poprawie swoją technikę, bardzo mocno nad tym pracuję, frustruję się, bo nie wychodzi, bo jest już dobrze, a za chwilę znowu  krok w tył. Mimo to, wierzę, wciąż wierzę, że się uda i z dumą będę mogła oglądać swoje płynne technicznie zagrania.

Pisałam kiedyś felieton o tym,  że dylemat tenisisty amatora często rozgrywa się między grać ładnie i zwyciężać a  grać ładnie i przegrywać, a może grać brzydko i wygrywać, takie  błędne koło, napędzane naszymi oczekiwaniami i ograniczeniami.

 Jedno jest pewne, prawie każdy z nas chciałby grać dobrze, ładnie i zwyciężać , ale to jest dane tylko nielicznym amatorom, którzy oprócz systematyczności i regularności, mają trochę więcej szczęścia i talentu. 

Reszcie pozostaje  pasja do tenisa, dla której jesteśmy w stanie grać bladym świtem albo pół nocy, rywalizować z dużo lepszymi, wciąż wierząc, że tym razem, w tym sezonie to już na pewno wygramy większość meczy, że nauczymy się serwować z rotacją 😉i w ogóle, że ten rok będzie nasz 😉

Należą nam się wszystkim oklaski, za to, że mimo naszych ograniczeń próbujemy i trwamy w tych noworocznych postanowieniach kolejny już rok 😉,  że te zakręty nas tylko wzmacniają, chwilowe rozstania i obrażania się na tenisa, kończą się spektakularnym i szczęśliwym powrotem. Nie zawieszamy rakiet na kołku, 2023 zapowiada się tak samo pięknie jak 2022, będzie grane, grane z pasją !


TURECKI MIODOWY TYDZIEŃ

TURECKI MIODOWY TYDZIEŃ

Pasja do tenisa łączy  tenisistki i tenisistów na tygodniowych wyjazdach w Turcji z Fundacją Tenis Open Andrzeja Rosoła od lat. To był już siódmy wyjazd tej ekipy, mój drugi z nimi i chociaż z początkowej grupy zostało niewielu, to tureckie wyjazdy wciąż  gromadzą i integrują nowych członków, pasjonatów tenisa i życia.

Jak tylko pojawiamy się na lotnisku w dniu, a raczej nocy😉wyjazdu dopada nas zew i duch przygody, jakbyśmy jechali na kolonie lub zieloną szkołę w podstawówce. Grupa to siła i niesamowita energia.

To nie są wyjazdy z trenerami pod okiem których szlifujemy swoje tenisowe umiejętności, nie o to tu chodzi. Przez tydzień na tureckiej Riwierze chodzi zupełnie o coś innego. Tenis, który kochamy to tylko pretekst do tego, żeby przez tydzień wyhamować od obowiązków, rutyny, złapać trochę słońca, wiatru, opalenizny, wakacyjnego luzu. Oczywiście każdego dnia po kilka godzin gramy w tenisa, deble, miksty, z racji dostępności kortów i wielu tenisowych adeptów na single nie ma czasu. Są to rozgrywki ambitne, wymagające, ale z dużą dawką rozrywki, śmiechów i obowiązkowej loży szyderców😉

Każdego dnia wiemy kto wygrał, są brawa i podsumowania, to zasługa Tomka vel Tommy. Gramy w słońcu, pod błękitnym niebem, z widokiem na palmy, w kilku dziesięciu metrowej odległości od morza. Jest przyjemnie, jest woda z lodówki, piwa przynoszone na rakietach, pyszne tureckie galaretki na podniesienie cukru po wyczerpujących meczach.

Czy nasze tenisowe umiejętności są tu kluczowe, też nie do końca. Owszem są wśród nas amatorzy lepsi, z przeszłością zawodniczą, bardziej utalentowani, pracowici. Ich mecze mają większą dynamikę, piłeczki są szybkie i dopieszczone technicznie. Ci mniej zdolni😉może nie grają zgodnie z kanonem, ale za to nadrabiają zaangażowaniem, radością z każdej wygranej piłki, bawią się swoją pasją, uśmiech nie schodzi im z twarzy. Świetnie wspominam moje mecze z dziewczynami, Emilka wypuściłyśmy tego super tie-breaka z rąk😉, ale dla tych kilku spektakularnych winnerów i Twojej nastoletniej fantastycznej energii warto było. Sylwia, Ania, Anita, Iza, Karina , Prakseda, nasze piękne stylizacje, zdjęcia, wygłupy, zdrowa rywalizacja i rozmowy, czy to nie jest kwintesencja tego czego szukamy grając w tenisa.

Tenis nas łączy. Poznałam nowych, świetnych ludzi, to zasługa Andrzeja, że wciąż, od lat udaje mu się zbierać na tureckie eskapady tak zacne grono, od najmłodszych po seniorów, spotykają się tutaj różne pokolenia i style życia.

Zostają mi fantastyczne obrazki, tj.targowanie się na bazarze handlowym z Martą i Darkiem, bezcenne 😉, chociaż wiem , że byli lepsi od nas, tacy co kupili siedem par dżinsów za grosze 😉. Ważne rozmowy z Marianem, Markiem, Robertem, smak naturalnego pysznego miodu serwowanego codziennie na śniadania, słone morze w którym pływałam, zachody słońca, leniwe poranki,  wygłupy w większym gronie czy to na plaży, czy przy okazji wspólnych posiłków i wieczornych posiadówek.  Wiem, że były też  tańce i świetne zajęcia aktywne na basenie, nie udało mi się na nie dotrzeć, a krążą o nich legendy 😉.

Chciałabym podziękować każdemu z Was, nie będę wymieniać z imion całego ponad 50-osobowego składu, za Waszą energię, za każdą rozmowę, uśmiech, czas, za sportową rywalizację. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz spotkamy się nie tylko na kortach, a znajomości zawarte w Turcji przerodzą się w fajne towarzyskie relacje.

Kolonia 😉 skończyła się w zeszły weekend , powrót do rzeczywistości po wakacjach nigdy nie jest prosty. Mamy dalej naszą grupę korespondencyjną, dzielimy się na niej  wciąż tym co nas spotyka, tęsknimy za turecką herbatką i słońcem, nawet za trudami nocnych lotów, to już jest nasze i nikt nam tego nie zabierze.

Ten tydzień na długo zostanie w moich wspomnieniach, dla mnie osobiście były to najlepsze wakacje na których byłam. Oglądając nocą na plaży gwiaździste niebo chciałam zatrzymać czas, zostać tam na zawsze, bo takie chwile nie zdarzają się często, a jeśli są to trzeba się bardzo cieszyć, że się tego doświadcza. Doświadczenie szczęścia i spełnienia jest najbardziej intymnym i osobistym przeżyciem, dlatego szczegóły tego mojego  miodowego tureckiego tygodnia na zawsze zostaną w moim sercu i pod powiekami, a jak tylko zamknę oczy… ❤️


SMECZEM W RAKA-RAZEM MOŻEMY WIĘCEJ

SMECZEM W RAKA – RAZEM MOŻEMY WIĘCEJ 

Jest wiele dróg w naszym życiu, ale tą, która najbardziej się liczy niewielu ludzi jest w stanie podążyć …To droga prawdziwego człowieczeństwa, którą pokażemy nie tylko wtedy kiedy znajdziemy się incydentalnie w sytuacji granicznej, trudnej, albo kiedy nam łatwo, ale którą podążamy codziennie, czyniąc dobro.

Charytatywny Turniej dla Fundacji Smeczem w Raka, który zorganizowałam 8 października  pokazał ogrom człowieczeństwa. Graliśmy dla zmagającej się z nowotworem podopiecznej Fundacji Asi. Środki, które zebraliśmy podczas turnieju i licytacji przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Ale po kole😉

Turnieje tenisowe uwielbiam organizować, ten był inny niż wszystkie poprzednie, cel szczytny, charytatywny, realna pomoc chorej dziewczynie. Od początku czułam, że to coś wyjątkowego. Cudowna Ania i Piotr z Fundacji zaufali mi, powierzyli organizację, wyróżniając mnie w ten sposób. 

Dobra energia towarzyszyła nam od początku. Udało się pozyskać fantastycznych sponsorów i partnerów wydarzenia. Bardzo doceniam osobiste zaangażowanie Eli i Patrycji, reprezentujących sponsorów głównych, wspólne rozmowy o projekcie, ich wsparcie finansowe, nagrody   dodały mi skrzydeł i zapału do działania.

 Pojawili się partnerzy, konkretni ludzie, którzy chcieli dać coś z siebie, żeby wspomóc licytację podczas turnieju. Marta zrobiła własnoręcznie fantastyczne koszulki i oprawę fotograficzną całego wydarzenia. Dostaliśmy vouchery na lekcję pływania z mistrzynią Kasią,  zabieg  na stopy i dłonie w salonie kolejnej Kasi,  trening indywidualny od Pawła i Natalii, cudowny obraz namalowany przez Karolinę, wina z Winiarni, biżuterię i bombki od koleżanek Ani, rakiety od Kamila, Majchrzaka, koszulkę z podpisami Agnieszki Radwańskiej i Jerzego Janowicza od Grzesia, koszulkę z podpisami tenisowej reprezentacji od Piotra czy wreszcie koszulkę z podpisem od Igi Świątek, pięknie oprawioną przez firmę Andrzeja. Patronat nad turniejem objął Wójt Gminy Wielka Wieś. A kolega Tomek zdolny informatyk stworzył aplikację liczącą punkty dla uczestników turnieju. 

A wszystko to  zrobili całkowicie bezinteresownie, z potrzeby czynienia dobra, z chęci niesienia pomocy.

Podczas turnieju graliśmy na trochę innych zasadach niż zwykle, turnieje dla Fundacji Smeczem w Raka rządzą się swoimi skorumpowanymi prawami😉Dodaliśmy trochę innowacji i stworzyliśmy karty szansy, pięknie graficznie zrobione przez wspaniałego artystę❤️, również bezinteresownie. Dzięki kartom losy meczu nie były do końca przewidywalne, w każdej chwili można było je zmienić, jednocześnie wspomagając licytację wsparciem finansowym. Było też dzięki kartom dużo śmiechu i zabawy.

 Po kilku godzinach gry, zgromadziliśmy się w sali na finał turnieju, nagrodzenie zwycięzców i licytację. To co się wydarzyło podczas tej godziny było bezcenne i magiczne. Zobaczyłam moich przyjaciół, znajomych, innych uczestników w pełni ich człowieczeństwa, hojnych, wdzięcznych, współczujących, z sercami na dłoni. To było jak koło śnieżne, jak samonapędzająca się spirala dobra, tyle ciepła i chęci pomocy. Uruchomiliśmy wspaniały stan dobrostanu, wypełniło nas poczucie sensu. Te pokłady dobra w każdym z nas drzemią, na korcie się wkurzamy na złe zagranie, w korku trąbimy, ochrzanimy partnera, pokłócimy się z koleżanką, jesteśmy niecierpliwi i zmęczeni, ale przez tą godzinę zobaczyłam, że każdy z tych ludzi, który tam był jest CZŁOWIEKIEM.

Podopieczna Fundacji Asia dla której graliśmy jest wzruszona i wzmocniona siłą pomocy i dobrej woli tenisistów dla niej grających. Obcy ludzie zrobili dla niej coś czego nie musieli, zatrzymali się w biegu, żeby jej pomóc.

Pomaganie jest zaraźliwe, daje ogromną satysfakcję, ta energia krąży i jestem pewna, że wraca ze zdwojoną siłą, kiedy dajesz, mnożysz dobro.

Świat jest wystarczająco zły, wojny, konflikty, nienawiść, wrogość, takie momenty zatrzymania jak ten podczas turnieju dla Fundacji Smeczem w Raka, pokazują właściwą drogę do człowieczeństwa. Jestem dumna i bardzo szczęśliwa, że nasze tenisowe środowisko pokazało taką moc dobra. Jestem spokojna o kondycję ludzkości.

Nawet jeżeli znów będziemy się kłócić na korcie o niesłusznie wywołany aut, albo narzekać na baloniarzy😉to w mojej pamięci będzie wiele wspaniałych klisz z turnieju, : jak 11-letni Albert chwali Justynę, że już jej dobrze idzie😉 , Marysi tłumaczy zasady debla😉, jak pięknie się cieszy, jak wygra, jak Włodziu idzie va banque😉, radość  siostry Jarka z wylicytowanej bombki, ogromne serce Mariusza, który oddaje do licytacji nagrodę, którą wygrał, Magda i Agą, które były choć nie grały i wiele innych wspaniałych momentów.

 Każdy z Was, który tam był upewnił mnie w tym jak wielką szczęściarą jestem, że Was znam.

Dziękuję!❤️


SERCE DO TENISA

SERCE DO TENISA

W ostatnich tygodniach docierają do nas informacje ze światowego kobiecego tenisa zapowiadające duże zmiany. Na trwającym właśnie US OPEN karierę kończy KRÓLOWA SERENA WILLIAMS, to w Nowym Jorku zagra swój ostatni mecz… Kibice, fani pożegnają ją na pewno z należytym honorem, będą owacje, łzy, przemowy, sentymentalne wspominki i żal, że pewna epoka się kończy. Williams na korcie osiągnęła wszystko, jest inspiracją dla milionów małych i większych dziewczynek, które godzinami odbijają tenisową piłeczkę, w nadziei, że choć w małym stopniu dogonią swoją mistrzynię. Serena swój tenisowy sukces przekuła w sukces komercyjny, stała się marką samą w sobie. Jej wszelkie rekordy wydają się absolutnie nie do pobicia. A jednak miliony dziewczynek wierzą, że mogą  to osiągnąć, dlatego, że znają historię sióstr Williams.

Serena Williams jest ambasadorką NIKE, a ja jestem świeżo po lekturze książki „SZTUKA ZWYCIĘSTWA”która jest wspomnieniami założyciela firmy NIKE Phila Knighta. Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, Knight miał swój Szalony Pomysł, z miłości i pasji do biegania, założył firmę produkującą początkowo obuwie dla biegaczy, a która z czasem przekształciła się w giganta rynkowego, co nie było łatwe.Knight pisze  o tym jak realizować swoje marzenia, jak biec pod wiatr mimo przeciwności, nie zatrzymywać się, nie poddawać, cokolwiek się zdarzy, wierzyć w swój cel, nawet jeżeli trzeba biec dwa razy szybciej niż inni, którym przychodzi coś łatwo, to trzeba tak właśnie biec.Pisze też o tym, jak ważni są ludzie, których spotykamy na swojej drodze i szczęście lub jak to można też nazwać dobry splot okoliczności.

Inspirująca historia i przekaz, nie przez przypadek największe sportowe ikony są ambasadorami Nike, często są to sportowcy, którzy, żeby dojść na sam szczyt musieli bardzo długo, żmudnie i cierpliwie się wspinać. Serena też tak miała, patrząc na nią teraz jak wchodzi na kort centralny w Nowym Jorku ubrana od stół do głów w NIke, w błyszczącym płaszczu, butach sygnowanych jej nazwiskiem, żeby pożegnać się ze swoimi fanami i ostatni raz zagrać wiem, że jej Szalony Pomysł się udał, nie zatrzymała się i nigdy nie poddała.

Inne zmiany w kobiecym tenisie związane są z życiem, Petra Kvitova wychodzi za mąż, Angie Kerber spodziewa się dziecka, Maria Sharapova została mamą, tenisistki, które rywalizowały w tourze z Sereną Williams , odchodzą na sportową emeryturę. W grze zostaje mnóstwo innych tenisistek, ale wciąż wśród nich nie ma żadnej ikony. Iga Świątek pozostaje nadal numerem jeden, ale dopiero buduje swoją tenisową osobowość i tożsamość.  Mocno medialnie promowane, Naomi Osaka i Emma Raducanu szybko odpadają z turniejów. Badosa, Gauff, Sakkari, Jabeur, Rybakina i inne grają spektakularnie, widowiskowo, walczą na korcie, żeby za chwilę sromotnie przegrać. 

Brakuje mi determinacji u tych dziewczyn, wzorca, który chce się naśladować, nie są ikonami jak ich poprzedniczki, to wszystko co je otacza, blichtr, komercja, biznes przesłania najważniejsze, serce do tenisa. Może każda z nich ma swoją górę pod którą żmudnie się wspina, może pokażą, że mimo upadków wejdą na nią. A może chodzi o samą drogę, żeby wciąż chcieć iść, nawet jeżeli cel się oddala i to właśnie ta droga pełna poświęceń jest wystarczająca. Może czas to pokaże i doczekamy się nowej KRÓLOWEJ.

Dostałam ostatnio wibrastop Marii Sharapovej ,czerwone serduszko, którego zdjęcie ilustruje dzisiejszy felieton, traktuje go jak talizman, który przynosi szczęście. 

Serce do tenisa mam, nie tylko to na rakiecie, wciąż naiwne i otwarte i mimo kłód pod nogi, moje leniwe nogi wciąż niosą mnie na kort, gdzie w pocie czoła próbuje pokonać swoje ograniczenia. Walczę ze słabościami, frustracją, tym, że inni potrafią, a ja nie łapię czasem prostych rzeczy, cały czas chcę się uczyć, doskonalić. 

Nie można zmusić serca, żeby wybierało rozsądnie, samo podejmuje decyzje, trzeba zawsze iść tam gdzie ono prowadzi, inaczej traci się wszystko. Gdybym słuchała rozumu powinnam szukać innego sportu, powinnam dalej pracować w korporacji, a nie iść za swoim SZALONYM POMYSŁEM pisania felietonów, organizowania turniejów, rozmawiania z ciekawymi ludźmi. Ale uwierzyłam , że chcę i mogę. I rzeczywiście mogę i wciąż kocham tenisa pasjami.

 Mam swoją górę, pod którą idę codziennie, jestem teraz w dobrym momencie życia, a serce Marii jest ze mną na dobre i na złe. 

Każdemu z Was życzę takiej drogi pod  górę, do jakiej jesteście zdolni, a uwierzcie jesteście zdolni do wszystkiego i  tylko od Was zależy, czy będzie to droga na skróty, czy pełna piękna, pasji, determinacji, zwrotów akcji  i serca, które czasem pęka, ale i tak bije dalej.


TENIS W UZDROWISKU

TENIS W UZDROWISKU

O obozach tenisowych Szkoły Tenisa Intertenis w Bardejovskich Kupelach od lat krążyły w Krakowie legendy.

Na samo hasło Bardejovskie Kupele na twarzach znanych mi tenisistek i tenisistów pojawiał się rozmarzony, nostalgiczny uśmiech. Zaciekawiona, zaintrygowana dopytywałam, odpowiadali enigmatycznie, że jest tam wyjątkowo i po prostu, żeby to zrozumieć, trzeba tam być. Trzeba poczuć moc i ducha Kupeli.

Pandemia nie pozwoliła nam pojechać tam wcześniej, ale wreszcie w czerwcu tego roku się udało.

Bardejovskie Kupele to bardzo znane i popularne uzdrowisko na Słowacji, leży u podnóża góry Magura, panuje tu specyficzny, korzystny dla zdrowia klimat. Jest tu siedem źródeł wody mineralnej  na różnego rodzaju schorzenia i dolegliwości oraz najstarszy na Słowacji skansen.

Historycznie uzdrowisko odwiedzali między innymi żona cesarza Franciszka, znana jako Elżbieta Bawarska vel Sisi, żona cesarza Napoleona, Maria Luiza czy car Rosji.  Jest też obiekt sportowy z sześcioma znakomitymi kortami ziemnymi, na których będziemy trenować. I jest kultowa Magnolia, w której się tańczy do słowackich hitów.

To garść faktów, kiedy jednak wjeżdżasz do Bardejovskich Kupeli po raz pierwszy, od razu czujesz, że czas się zatrzymał…

Jest tak jak w latach 90-tych w Polsce, specyficzny architektoniczny miks, z jednej strony uzdrowiska w austriacko-węgierskim stylu, z drugiej strony blaszaki, z zardzewiałymi balustradami, betonowe, nieładne. Dużo zieleni, ławki, pijalnia wód, restauracje z ceratami na stołach, bez nowoczesnego designu, cukiernie z ciastkami jakie pamiętam z podstawówki. Po pierwszym szoku, niedowierzaniu, że są jeszcze takie miejsca, zaczynasz wpadać w klimat. Okazuje się, że to jest urocze, z każdą godziną pobytu odnajdujesz spokój i pewność, że w życiu za bardzo przyzwyczajamy się do wygody, że detale i atuty przesłaniają nam całą kwintesencję prawdziwego piękna. Bo piękno można odnaleźć siedząc o pół nocy na betonowym tarasie, po grze w kręgle, zatracając się w nocnych Polaków rozmowach. Piękno to owsianka dana z sympatii na śniadanie, taniec w Magnolii do  Hallelujah ze Shreka, to leniwe, romantyczne popołudnie na ogrodowej huśtawce, to wreszcie spalone słońcem korty ziemne, a w ich tle cerkiew.

Magia miejsca pozwala znaleść duże wyciszenie, moc uzdrowiska zaczyna działać, ale jesteśmy przecież przede wszystkim na obozie tenisowym.

Trenujemy od pierwszego dnia pobytu. Marek Molenda z trenerami Krzysiem i Słowakiem Lubo przydzielają nas do grup, zgodnie z naszym poziomem gry, trenujemy codziennie po dwie godziny, po południu szkolne gierki czyli sparingi, dodatkowo turniej deblowy i turniej na zakończenie obozu. Jesteśmy minumum cztery godziny na korcie każdego dnia, my adepci, bo trenerzy robią nadgodziny. Metody treningowe Marka i ekipy są przejrzyste i konkretne, maksimum wiedzy, ćwiczeń oraz wizualnych afirmacji, jakie można przekazać w tak krótkim czasie. Duża koncentracja, dbanie o szczegóły, praca metodyczna , rozgrzewka to znaki firmowe Szkoły Tenisa Intertenis. Ja osobiście mocno pracuję nad zmianą forhendu od kilku tygodni, zajęcia  z trenerami na obozie pokazały mi detale, o których muszę pamiętać. Przemówiły do mnie metaforyczne porównania o tym jak głaskać psa czy też rzucać legendarne kaczki kamieniem na wodę czyli w skrócie  jak puszczać luźno rękę i jak ustawiać nadgarstek przy forhendzie😉

Zajęcia serwisowe z Markiem w czapkach maga przechodzą do legendy😉

Okazuje się w teorii to takie proste, ściągnąć czapkę, muskając ją rakietą ,nic więcej😉

Te kilka dni na kortach dla każdego z nas, czy to początkującego czy pro czy zaawansowanego były wspaniałe. Sama gra, adrenalina, gorące słońce, nogi brudne z mączki, bolące ciała, pot, walka to jest coś co kochamy w tym sporcie. Nawet po kilku godzinach snu, niektórzy lekko spóźnieni 😉stawialiśmy się na naszych zajęciach, głodni wiedzy, pokorni, czasem buńczuczni, ale zawsze otwarci na zmiany naszych map mentalnych 😉

Czy to Bardejovskie Kupele czy Starachowice czy Będzin😉z właściwymi ludźmi wszędzie jest znakomicie.

Pasja do tenisa generuje ciąg świetnych zdarzeń, poznajemy cały czas ciekawych, nowych ludzi, na kortach jesteśmy często rywalami, ale wieczorem wspólnie się śmiejemy przy dobrym regenerującym piwie. Okazuje się, że nie ma wtedy granic, nie ma znaczenia czy dopiero zaczynasz grać czy już jesteś starym wyjadaczem, kochasz tenisa i to wystarczy, żeby być w grupie takich samych jak Ty pasjonatów.

Jest wielu bardzo dobrych trenerów tenisa, ale osobowość w tym fachu wciąż jest na wagę złota.

Marek Molenda to ma, jest kompletny, prawdziwy, skraca dystans , ale zachowujemy do niego ogromny respekt, niektórzy nawet, ci jego najbliżsi są z nim na pan😉

To były cudowne dni,  jestem w grupie tych szczęśliwców, którzy byli, zobaczyli i przeżyli Bardejovskie Kupele.  Na zawsze zostaną w mojej pamięci,  mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę.

To ja mogę teraz z rozmarzeniem na twarzy opowiadać innym o tych tenisowych obozach.

Dziękuję trenerom, koleżankom i kolegom  za świetny czas razem!

Kto jeszcze nie był, koniecznie musi pojechać i poczuć kojący klimat uzdrowiska, tego nie oddadzą żadne słowa, tam trzeba być.


PRESJA NA MILIONY

PRESJA NA MILIONY

Trwa właśnie kolejna edycja Wielkiego Szlema- Roland Garros, na pełnych publiczności  ceglastych kortach w Paryżu. Pachnie mączką, kurzy się, brudzą się tenisowe ubrania, buty, skarpetki, pogoda kapryśna, trochę słońca, trochę pada, wieje. Idole grają, weszli na sportowe areny  z oczekiwaniami, z kontraktami, z rankingami, z marzeniami, chce wierzyć, że z pasją. Każdy z nich teoretycznie ma szansę na triumf, w drabince głównej Roland Garrosa nie ma słabych tenisistów, ale jak wiemy zwyciężyć może tylko jeden. 

Kalendarz całorocznych przygotowań jest podporządkowany głównie turniejom wielkoszlemowym , to tu zdobywa się najwięcej punktów w rankingu, sławę, pieniądze, prestiż i tu przechodzi się na zawsze do historii. Mówi się, że po wygraniu jednego z czterech turniejów Wielkiego Szlema już nic nie trzeba udowadniać. Czy jednak na pewno ?…

Na obrońcach tytułu presja ciąży cały czas, czy znów zdobędą  tytuł, czy ich triumf to był jednorazowy wyskok, czy są w stanie się utrzymać na topie dłużej. Historia tenisa pokazuje, że tu jak w życiu, wszystkie scenariusze są możliwe. Są rekordziści, są gwiazdy jednego sezonu, są „przeciętniacy” z kilkoma tytułami, a widzowie i fani i tak szanują najbardziej tych, którzy zostawili na korcie serce i prawdę,  a ich kariera jest spójna.

Okazuje się, że tenisistki i tenisiści, w ogóle sportowcy są traktowani trochę jak towar, ich potencjał rynkowy jest oceniany na podstawie bardzo różnych parametrów. Dlatego świat dużych pieniędzy i kontraktów bardziej interesuje się  Emmą Raducanu i Naomi Osaką a nie Barbarą Krejcikovą  czy Igą Świątek, nawet jeżeli  ta ostatnia jest w tej chwili światowym numerem jeden. Z tych czterech pań została w grze w Paryżu tylko Iga, gra i to tak, że zmiata wszystko z kortu, unosi się tylko ceglany pył. Fenomenalna dyspozycja Igi trwa już kolejny tydzień, trzydzieste zwycięstwo z rzędu, w stylu, który nie pozostawia rywalkom żadnych złudzeń. Wydaje się, że nie ma na ten moment tenisistki, która jest w stanie Igę zatrzymać w drodze po Coupe Suzanne Lenglen, a jednak piękno tenisowej rywalizacji polega na tym, że dopóki nie zagrasz ostatniej zwycięskiej piłki, niczego nie możesz być pewien.

Zastanawiam się, co Iga Swiątek sobie myśli przed kolejnym meczem, czy z tyłu głowy ma te rekordy, które teraz wykręca, czy wizja przegonienia tych największych w historii jej towarzyszy, czy są tam pieniądze, te legendarne kontrakty, czy jest w niej głód, zabawa i pasja, a może po prostu jest w pracy i robi swoją robotę najlepiej jak potrafi. Wywiady dla mediów są też strategią wizerunkową, można wiele między wierszami wyczytać, Iga wydaje się dojrzała i zdystansowana, ale ja widzę  też w niej 21-latkę, rówieśniczkę mojego syna i widzę podobieństwo,  brak zachłyśnięcia się swoim talentem i doskonałością.

 To dobrze wróży, bo presja jaka jest teraz na niej jest poza nią, jest dla niej szansą, a nie negatywnym obciążeniem. Tak jakby to niespodziewane zostanie światową jedynką dodało jej skrzydeł, wyzwoliło to co od dawna w niej drzemało, pewność siebie, nie arogancję, spokój i moc uderzeń, nie agresję i butę, prawdę w tym co mówi o sobie, o tenisie, o Ukrainie, braku punktów na Wimbledonie. Iga już nie płacze na korcie z bezsilności i frustracji, nie jest już zagubiona, pojawiają się  co najwyżej łzy szczęścia i promienny uśmiech.

Jak uświadomisz sobie, że jesteś w czymś naprawdę dobry, to stajesz się wolny. Podejmujesz kolejne wyzwania, budując krok po kroku swoją historię, na swoich warunkach. Klucz do wszystkiego jest w twoich rękach. Potrzeba czasami wsparcia z zewnątrz, jakiegoś impulsu, dobrego zbiegu zdarzeń, ale to wciąż  od nas zależy co zrobimy z naszymi talentami, dobrostanem. Koncertowanie się na sztucznie wykreowanym wizerunków i na milionowych kontraktach to zawsze myślenie krótkodystansowe. Pieniądze prędzej czy póżniej pojawią się ogromne, bo takie są w tenisie dla najlepszych, ale wraz z nimi i szumem medialnym przychodzą załamania, spadek formy, brak poczucia celu i sensu. I te zawodniczki, które tej swojej tożsamości i prawdy nie umieją zbudować przegrywają nie zawsze tylko  na korcie, często przegrywają w życiu.

Iga Świątek jest na takim etapie, w takim miejscu, że czy wygra czy przegra Rolanda Garrosa to…wygra. Ona to wie i jest szczęśliwa. Wie, że to na jej sukcesy patrzą  inne tenisistki, że to ona kreuje damski tour i  grę. Tak po sportowemu  na pewno ma ochotę zgarnąć ten tytuł i może to zrobi, nie dla milionów na koncie, tylko dlatego, że wie, że może to zrobić. Wie, że jest silna, swoją pewnością, która krąży w jej krwiobiegu. A jak nie wygra, to nie popadnie w czarną rozpacz, tylko otrzepie buty z cegły i z uśmiechem na ustach i w oczach pożegna Paryż.

Presja nie jest słowem o miłym wydźwięku, nie ma w niej ciepła, wolności wyboru, lekkości. Brzmi ciężko, kojarzy się z walką za wszelką cenę, z lękiem, z frustracją i ogromnym stresem. Cały świat żyje pod presją sukcesu, pieniądza, wizerunku, szczęścia, a my się temu poddajemy, goniąc za czymś co nie zawsze jest tożsame z naszymi pragnieniami. Wchodzimy w tryby tej machiny presji praktycznie we wszystkich aspektach życia, zupełnie niepotrzebnie, wykręcając rekordy gdzie tylko się da.

 A gdyby tak jak śpiewa Anna Maria Jopek :…” Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, bo wysiadam…przez życie nie chce gnać bez tchu…już nie chę z nikim ścigać się , z sił opadam…”, po prostu się zatrzymać i wsłuchać w siebie, we własne  pragnienia, uwierzyć w swoje talenty, w to, że jest się wystarczająco dobrym. Ściągnąć z siebie presje, żyć po prostu, po swojemu, w swoim rytmie. Tenis wtedy też zaczyna się inaczej układać, szczególnie jak uczysz się po latach grać prawidłowo forehand od  podstaw, łatwo nie jest, ale nie ma presji, jest za to czysta dziecięca radość😉