TYLKO MNIE ZAPROŚ DO MIKSTA

TYLKO MNIE ZAPROŚ DO MIKSTA

 

  Jako całkowicie początkująca tenisistka zaczęłam jeździć na turnieje, wyjazdy towarzyskie z tenisistkami i tenisistami skupionymi wokół fundacji Tennis Open. Od razu z większością osób poczuliśmy, że odbieramy na tych samych falach, wspólny czas spędzaliśmy znakomicie towarzysko, jednak kluczowym elementem naszych spotkań były tenisowe rozgrywki. W singlu zbierałam solidne baty, ale coś tam już z tej gry rozumiałam, za to miksty to była dla mnie kompletna abstrakcja, więc potrzebny był mi partner do miksta, który udźwignie mój talent

?

Na pierwszy turniej miksta w Pszczynie, jako mój partner stawił się Piotrek, podjął wyzwanie.

Znakomicie serwował i ciągnął naszą parę jak mógł . Przeciwników w grupie mieliśmy trudnych, jedna para, zgrane deblowe małżeństwo, druga w składzie miała trenera tenisa, dlatego ugranie kilku gemów w meczach przeciwko nim, uważam za spory sukces, bo o deblu dalej nic nie wiedziałam. Z Piotrkiem dobrze się bawiliśmy,  do dziś się kolegujemy, żadnej presji, nic nie mieliśmy do stracenia, a całkiem sporo do zyskania, w drabince pocieszenia prawie wygraliśmy mecz. 

W kwietniu 2019 r. pojechaliśmy z Tennis Open na obóz tenisowy do Turcji. I tam nastąpił przełom w mojej grze deblowej…zawdzięczam go dwóm wspaniałym tenisistom.

Radim, najlepszy technicznie z obecnych tam tenisistów, gracz perfekcyjny, dostał na skutek losowania ( Andrzejku, ach te Twoje legendarne losowania ?) mnie do pary w mikście.

Radim to człowiek z ogromną klasą, talentem i łagodnością, jak on chwalił moją grę i każde zagranie, które mi wyszło. Dawał mi komfort popełniania błędów, mecze przegraliśmy, ale były dosyć wyrównane, jeden dopiero po tie-breaku. Radim dał mi bardzo duże wsparcie mentalne , on wie o czym mówię? Zrobiło mi się przykro na skutek niezamierzonego, ale jednak, zachowania koleżanki na korcie, on to wychwycił i powiedział mi coś takiego, co niesamowicie dodało mi skrzydeł i niesie mnie do dziś.

Drugim moim partnerem mikstowym w Turcji, również na skutek losowania, został Darek, z którym dość gładko wygraliśmy dwa mecze i rozpędzeni tym sukcesem, po powrocie do Polski, na dwóch turniejach mikstowych stanęliśmy na podium i zdobyliśmy statuetki.

Darek gra świetnie, ale przede wszystkim to bardzo fajny człowiek, sprawił,  że pokochałam miksta. Energia gry mieszanej jest świetna. Szkoda, że mamy daleko do siebie i rzadko udaje nam się grać razem, ale obiecuję na wiosnę wreszcie przyjadę do Red Habanero ? 

Zagrałam też dwa turnieje mikstowe w Mysłowicach w parze z Radkiem , znakomitym lekkoatletą, mistrzem biegów przez płotki. Radek szlifował moją technikę biegową podczas wspólnych treningów i tak od słowa do słowa okazało się, że  też zaczął grać w tenisa. No to  pojechaliśmy powalczyć do przyjaciół na Śląsk, mecze przegraliśmy, ale Radek ma duszę i ciało sportowca, więc nie było odpuszczania, walka i determinacja do ostatniej piłki.

Mój aktualny partner mikstowy Mariusz zawodnik na poziomie pro, jest ostry, konkretny, lubi rywalizację, lubi wygrywać i nie wybacza błędów? Uczy mnie taktyki i sprytu w meczach, rozwijam się przy nim bardzo jako tenisistka. Słowo klucz Mariusza to koncentracja, a że ja lubię odjechać często myślami, to Mariusz musi mnie cały czas pilnować. Mam nadzieję ,że z każdym naszym wspólnym meczem będzie ze mnie bardziej zadowolony, stanę się pewniejszym ogniwem naszej mikstowej pary i coraz więcej meczów będziemy wygrywać.

Jak kiedyś powiedział mój kolega Greg, świetny tenisista, za jakiś czas będą się Kasia ustawiać do Ciebie w kolejce chętni na grę w miksta w parze z Tobą. Minęły od tych słów już prawie dwa lata…,   może kolejki na razie nie ma, ale coś tam drgnęło ?

Moi wszyscy dotychczasowi partnerzy są bardzo dobrymi, zaawansowanymi  tenisistami co daje  mi duży komfort gry. Wiem, że to panowie biorą  na siebie większą odpowiedzialność za przebieg naszych meczy, mam margines dla moich błędów,  a jednocześnie ambicjonalnie staram się przy nich grać najlepiej jak potrafię, żeby mieli we mnie solidne wsparcie. I fragmentami w naszych meczach to mi się udaje, jeszcze tylko większa pewność, zdecydowanie i dzikość na siatce i będzie dobrze. 

Turnieje mikstowe, sparingi mikstowe to jest ostatnio moja ulubiona forma spędzania czasu na korcie. Wymieszana energia damska i męska, testosteron złagodzony delikatnością, towarzyska atmosfera, niezobowiązujące żarty, lekkość, a przy tym kawał porządnego tenisa, po prostu idealnie. Do miksta potrzeba dwojga…i naprawdę można się zakochać …O czym przekonamy się w gronie fantastycznych znajomych tenisistek i tenisistów już 20 marca na turnieju ZAKOCHAJ SIĘ W MIKŚCIE.


SPOSOBEM NIE SIŁĄ LUDZIE NIEDŹWIEDZIE BIJĄ

SPOSOBEM NIE SIŁĄ LUDZIE NIEDŹWIEDZIE BIJĄ

   Jest takie zaczarowane miejsce w Polsce, Stare Jabłonki, nad jeziorem Szeląg Mały, spędzam tam od kilkunastu lat wakacje w uroczym hotelu Anders, w którym obok świetnego klimatu i infrastruktury, znajdują się cztery korty ziemne. Kilka lat temu, zanim zaczęłam grać w tenisa, obserwowałam na tarasie hotelowym, grupki ludzi, z torbami tenisowymi, kolorowo i sportowo ubranych, podekscytowanych. Wpadali do restauracji na  hotelowy taras coś zjeść w przerwach swoich obozowych treningów. Jak zauważyłam przez kilka lat to byli ci sami ludzie, trochę się poznaliśmy, na tyle, żeby mówić sobie dzień dobry i prowadzić towarzyskie pogawędki. Najbardziej charakterystyczną osobą wśród nich był pan, prawie dwu metrowy, z charakterystyczną czupryną, głosem i sposobem poruszania się, był to  Dariusz, człowiek legenda, były zawodowy hokeista, trener tenisa, mistrz riposty, osobowość.

To on od lat organizuje tenisowe wakacje, obozy w Starych Jabłonkach. Dołączyliśmy do nich z synem któregoś roku, najpierw częściowo na niektóre zajęcia, a od 2 lat jako pełnoprawni uczestnicy.

Darek oprócz świetnego trenerskiego warsztatu ma to, czego brakuje wielu profesjonalistom w swoich zawodach, osobowość, dzięki której nie tylko uczy grać, ale wychowuje nas tenisistów.

Słowo klucz Darka podczas pracy z amatorami tenisa to spokojnie. Na nasze ekscytacje, wybujałe ego, awantury, załamki, frustracje, Dariusz swoim spokojnym głosem z charakterystyczną chrypką, mówi spokojnie…i to działa, uspokajamy się?. Uczy  nas cierpliwości, zaraża  pasją, sprowadza na ziemie, chce by jego podopieczni pokochali tenisa, ale też byli świadomi swoich ograniczeń, Nadalem mogą już nie zostać ?

Na obozach Darka oprócz wielogodzinnych ćwiczeń z trenerami, jest dużo śmiechu, relaksu i zabawy, te niezapomniane ogniska i kręgle?

Podoba mi się też to, że zawsze jest spora grupa  dzieciaków, Darek , jego trenerki i trenerzy świetnie te dzieci prowadzą, kładąc nacisk oprócz techniki gry, na zachowanie i kulturę na korcie. 

Jest też świetny trener od przygotowania ogólnorozwojowego, Łukasz, którego tata pracował z tenisistkami z topu światowego i swoją wiedzę przekazał synowi. Łukasz codziennie nas „dojeżdza”, ale wszyscy zaciskamy zęby, bo uwielbiamy jego treningi i cudowne rozciąganie.

Świecką tradycją obozu stał się coroczny mecz Darka z moim synem.

Na początku Darek ogrywał młodego na stojąco i do 0, ale chłopak rośnie i się rozwija, Darek dalej go ogrywa , ale już się troszkę musi namęczyć ?

W tym roku po świetnej wygrywającej piłce Filipa, powiedział do niego : ty zdrajco ?, co trzeba uznać w ustach Darka, za bardzo duży komplement . Mój syn go uwielbia, jeszcze z nim nie wygrał, to nastąpi kiedyś ?, ale to właśnie Darkowi zawdzięcza coś najważniejszego w tenisie, swoją kulturę gry.

Najważniejsze i kultowe zdanie Darka, które mi towarzyszy nie tylko na korcie, mające niebywały aspekt mentalno- wzmacniający, szczególnie podczas meczów z mocniejszymi rywalami lub gdy po prostu nic  mi nie idzie, to  : 

…” SPOSOBEM NIE SIŁĄ LUDZIE NIEDŹWIEDZIE BIJĄ”…Wszystko co istotne w sporcie i życiu jest w tym prostym przekazie .

Nawet jak nie pomoże wygrać meczu, to zawsze, jak sobie tą sentencję przypomnę to się uśmiecham, a to już bardzo dużo ?

Darek pokazał mi, że tenis to sposób na życie, zaraził mnie tą miłością, chociaż początkowo mój styl tenisa nazywał indiańskim  huaho ? to z każdym rokiem coraz bardziej mu się podoba gra, jak mnie nazywa,  krakowskiej, wschodzącej gwiazdy tenisa i to nic, że tak wschodzę już kilka lat, cały czas będąc w grupie obiecujących?

Darek to jest świetny gość,  z jednej strony ogromne zaangażowanie, a jednocześnie dystans,  cudowna lekkość przekazu, anegdot, chce się wracać co roku na jego obozy. Meldujemy się w Starych Jabłonkach w lipcu, do zobaczenia!


LICENCJA NA TRENOWANIE

LICENCJA NA TRENOWANIE

Legendarny trener koszykówki John Wooden mawiał: …”DOBRY TRENER POTRAFI ZMIENIĆ GRĘ, ZNAKOMITY POTRAFI ZMIENIĆ ŻYCIE”…, to piękna sentencja, ale dziś wyjątkowo chcę się skupić na zmianie gry, na jej poprawie, nie na życiu.

Trenerów tenisa miałam już czterech, mimo, że gram w tenisa dopiero od kilku lat.

 Dlaczego ich zmieniam, czego od nich oczekuję, czego wymagam, gdzie jest mój tenis teraz, czy progres jest zadawalający, czy nakład czasu, sił i środków jest wprost proporcjonalny do efektów ?….

Proste pytania, a okazuje się, że nigdy ich sobie nie zadałam …

Przy wyborze trenerów zawsze kierowałam się ich osobowością, renomą, osiągnięciami zawodniczymi, intuicją, podobnym spojrzeniem na świat. Zwykle mój szósty zmysł mnie nie zawodził i trenerów miałam fajnych. Tylko mój tenis dalej jest poniżej moich oczekiwań…

Zawsze szukałam ograniczeń w sobie, że może nie jestem wystarczająco zdolna, że nie da się ze mnie zrobić dobrej tenisistki, że jestem orłem tenisa, że nie potrafię itd. Przecież z  jakiegoś powodu tylko nieliczni zostają mistrzami, tylko nieliczni grają w szkolnych drużynach w siatkówkę, a inni w szachy, a jeszcze inni pływają, jak masz 150 wzrostu nie zostaniesz koszykarzem w NBA. Decydują  o tym jednak pewne predyspozycje fizyczne. Może po prostu się nie nadaję do tego sportu.

Jednak  grając i obserwując amatorski tenis na przestrzeni kilku lat, okazuje się , że zawodniczki z którymi spotykam się na korcie są różnej budowy, różnego wzrostu, w różnym wieku, o mniejszych bądź większych zdolnościach koordynacyjnych lub ruchowych. Nie ma jednego szablonu jak powinna być skrojona idealna tenisistka amatorka, nie ma więc realnych fizycznych przeciwskazań, żebym grała w tenisa i rozwijała się w nim wprost proporcjonalnie do czasu, który mu poświęcam. A jednak tak się nie dzieje, w meczach o punkty bardzo często ogrywają mnie dziewczyny, które dopiero zaczynają grać.

Czy z treningami tenisa nie powinno być tak jak z licencją na prawo jazdy, musisz opanować pewne podstawowe manewry, żeby jeździć  samochodem, tak samo w tenisie musisz opanować uderzenia technicznie poprawnie, żeby grać w tenisa. Nie ruszysz samochodem do przodu jeżeli wciśniesz wsteczny bieg, dlaczego w tenisie masz się rozwijać, skoro dalej nie umiesz zagrać poprawnie technicznie np.forhendu? Czy dlatego wciąż oblewam egzaminy meczowe, bo moja technika nie jest dobra, mimo, że bardzo ciężko trenuję. No nie  za bardzo, bo często ogrywają mnie tenisistki słabe technicznie. A po podstawowym kursie na prawo jazdy zostajesz początkującym kierowcą z zielonym listkiem na szybie, o tym, czy będziesz wybitny zdecydują twoje predyspozycje. Może chodzi też o to, że jestem jednak amatorką i proces szkoleniowy amatorów zdecydowanie różni się od szkolenia zawodowców, którzy zaczynają jako dzieci i w procesie rozwoju kariery są otoczeni profesjonalnymi sztabami trenerskimi.

 Oczywiście wiem, że można grać w tenisa tylko  dla przyjemności, byle tylko przebijać radośnie piłkę na drugą stronę siatki, czego najlepszym przykładem jest mój tenis, ale skoro inwestujesz czas i pieniądze w treningi to może warto  mieć  realny cel, plan rozwoju, poprawy, wszystko zgodne z twoimi oczekiwaniami.  Nie chcę za 10 lat być dalej w tym samym miejscu, z piętnastym trenerem przy boku i dalej nie umieć poprawnie zaserwować czy zamknąć uderzenia, ale …może to jest po za zasięgiem moich możliwości, a  może za rok wszystko nad czym teraz  ciężko pracuję na treningach wreszcie zaskoczy.

Andre Agassi powiedział, że trener powinien  dobrać właściwy sposób dotarcia do zawodnika na poziomie komunikacji, powinien cały czas się uczyć i  rozwijać, słuchać zawodnika, wyciągać z niego maksimum jego możliwości, analizować i monitorować postępy, a przede wszystkim nakreślić mu konkretny plan, skąd zaczynamy, dokąd dojdziemy ,ile czasu nam to zajmie i czy w ogóle jesteśmy w stanie tam dojść, szczerze, bez obwijania w bawełnę.

Z drugiej strony znam tenisistów, którzy nie trenują z trenerami , a grają technicznie bardzo dobrze, sami metodą prób i błędów, oglądaniem filmików szkoleniowych i zawodowego tenisa, opanowali ten sport. Tak jak nastolatki, które wsiadają do samochodu mamy lub taty i próbują jeździć, bez szkolenia, bez instruktora  i też im się udaje. 

Czy zatem nam amatorom trenerzy, z większym lub mniejszym dorobkiem, z licencjami, z renomą są potrzebni i czy dają nam to czego oczekujemy? Czy trener to musi być były zawodnik, czy dobry rzemieślnik, czy ważniejsze są jego osiągnięcia i sposób dotarcia do zawodnika  i metody szkoleniowe, czy ukończenie określonych kursów i licencji, a może wszystko na raz albo wszystkiego po trochu?… Trzeba sobie na to pytanie szczerze odpowiedzieć, ilu tenisistów, tyle odpowiedzi, ilu trenerów tyle odpowiedzi. A i tak finalnie najważniejsze są kwestie ludzkie, czy działa między nami a trenerem tzw.chemia, czy zaiskrzyło, czy się lubimy i czy z przyjemnością biegniemy na trening.

Ja potrzebuję trenerów, z osobowością, autorytetem i z takimi trenuję, a że jestem specyficzna i dosyć trudna w prowadzeniu to jestem tu gdzie jestem?

Moi trenerzy dali mi, każdy coś innego, rozbudzili  we mnie  miłość do tenisa, podejście z dystansem, pokazali o co w tym wszystko chodzi, tylko granie dalej nie chce zaskoczyć, tak jak bym tego chciała i oczekiwała. Czy mam ograniczenia, może brak mi talentu? 

Jestem zwolenniczką teorii, która zawiera się w pewnym przysłowiu, z wróbla kanarka nie zrobisz…nawet najlepszy trener ze świetnym warsztatem i dokonaniami, nie oszlifuje diamentu jeżeli to jest zwykle srebro. Brakuje mi zadziora walki, dynamiki, siły uderzeń, pewności siebie, jestem niecierpliwa i zawsze chcę po swojemu, dlatego dochodzę do wniosku, że nie przekroczę nigdy pewnego poziomu zaawansowania w grze i  chociaż niechętnie to coraz bardziej skłaniam się do kolejnej sentencji tym razem Bruce’a Lee: „Nie ma jednego stylu, liczy się to co skuteczne”… dodałabym jeszcze, co radosne i dające spełnienie.

W tenisie wybieram styl dowolny, nie ruszam na wstecznym do przodu, ale z dwójki już tak? Jako kierowca jestem świetna, jako tenisistka bardzo przeciętna.

Chociażby nie wiem ile razy mój trener pokazywałby mi prawidłowy chwyt serwisowy i tak go zmienię po swojemu, bo tak mi wygodniej. Trener zwraca uwagę na  moje deficyty, a to złe ustawienie, a to brak silnej ręki, a to  niepotrzebne hamowanie  przed uderzeniem w biegu, rozkłada to na czynniki pierwsze i metodycznie wdraża ćwiczenia, które mają to poprawić. W teorii  tą wiedzę techniczną rozumiem  perfekcyjnie, a w praktyce robię swoje. Średnio się  słucham, taki charakter i w tenisa gram z pasją, pasjami…, co chwilę w nowej sukience i z ładną rakietą, bo to, a nie jej parametry są dla mnie kluczowe…

Myślę sobie, że moi trenerzy nie mają ze mną łatwo, ich metody, warsztat, dobre intencje nie zawsze są w stanie podołać mojemu niezaprzeczalnemu talentowi?,osobowości i moim oczekiwaniom zostania Marią Sharapovą amatorskiego tenisa. Panowie trenerzy robią co mogą, poprawiają moją grę i zmieniają moje życie, ale, że …”krawiec kraje jak mu materii staje”…pozostaję Kasią, licencjonowaną pasjonatką tenisa.


SINGIEL,DEBEL, A MOŻE MIKST?

SINGIEL, DEBEL, A MOŻE MIKST?

Amatorską przygodę z tenisem zaczęłam jak większość tenisistów od rozgrywek singlowych. To jest pierwszy, naturalny wybór, po opanowaniu podstawowej techniki zagrań, stajemy do rywalizacji w meczach gry pojedynczej. Sama po jednej stronie kortu, przeciwniczka po drugiej, wszystko na moich barkach i w moich rękach, odpowiadam tylko przed sobą, siebie rozliczam, chwalę lub ganie. Mecze singlowe są bardzo wymagające, pod względem fizycznym, można nabić trochę  kilometrów i nieźle się napocić, pod względem technicznym, nie ma przerwy w serwowaniu, używasz wszelkich możliwych zagrań na swoim najwyższym poziomie oraz mentalnym, od naszej głowy zależy dramaturgia i przebieg meczu. Singiel jest indywidualny i najbardziej popularny wśród tenisistów, pokutuje też opinia zaczerpnięta z zawodowego tenisa, że gra pojedyncza jest trudniejsza, bardziej prestiżowa od gry podwójnej  i że singlista jest lepszym tenisistą niż deblista. Część z nas amatorów pozostaje tylko w rozgrywkach singlowych na lata albo na zawsze. Spora jednak część łączy rozgrywki singlowe z deblowymi i na przekór teorii o wyższości singla nad deblem, udowadnia, że w obydwu tych rozgrywkach można być mistrzem.

Swoją przygodę z deblem zaczęłam, tworząc jakiś czas temu Giebułtów Tenis Ladies, czyli grupę tenisistek deblistek. W październikowe słoneczne popołudnie w 2019 w T&CC, zainaugurowałyśmy z Anitą, Gabrysią i Ritą nasze kultowe rozgrywki deblowe, które stały się naszą co tygodniową tradycją przez ponad rok. Podczas naszego pierwszego  meczu wzbudziłyśmy aplauz grających obok tenisistów i trenerów?

O deblu za wiele wtedy nie wiedziałyśmy, ani jak się ustawiać, ani jak poruszać na korcie czy wreszcie jak się płynnie ze sobą podczas gry komunikować. Ale po wielu tygodniach regularnych spotkań na korcie, grupa się rozrosła do kilkunastu dziewczyn i nasza gra zaczęła przypominać debla. Kluczowa była też  serdeczna atmosfera naszych spotkań, obowiązkowo sukienki?, dużo śmiechu i zdjęcia po każdym meczu.

Czy debel jest mniej wymagający, łatwiejszy? Na pewno fizycznie i kondycyjnie tak, odpowiadasz na korcie tylko za połowę powierzchni, nie ma tyle biegania.

Ale już na poziomie samej gry i aspektu mentalnego  polemizowałabym.

W deblu ważny jest cały wachlarz technicznych uderzeń, serwis musi być bardzo precyzyjny, używa się dużo woleja, skrótów, smeczy, gry kątowej i liniowej, a wszystko to z wyczuciem, myśleniem, gdzie zagrać, żeby przechytrzyć dwie osoby po drugiej stronie siatki.

Gra się z partnerką/partnerem , tworzy się zespół, który razem odpowiada za przebieg i wynik meczu, żeby się zgrać na poziomie komunikacji, taktyki, wzajemnego uzupełniania i szacunku, potrzeba trochę czasu i patrzenia w jednym kierunku. W tym aspekcie, debel jest dużo trudniejszy od singla. Nie sprawdza się tu przysłowie, co dwie głowy to nie jedna, bo żeby ułożyć i okiełznać dwie tenisowe głowy potrzeba dużo więcej pracy i cierpliwości niż w ułożeniu jednej. W świecie zawodowego tenisa mamy wiele przykładów rotacji  i burzliwych rozstań wśród par deblowych, podobnie jest u nas amatorów.

Warto jednak w debla grać, bo umiejętności deblowe są potem nieocenione w grze singlowej, szczególnie w grze na siatce. Dodatkowo najlepiej zgrane pary deblowe są w stanie ograć z łatwością dwójkę przypadkowo dobranych singlistów, nawet teoretycznie dużo lepszych w grze pojedynczej. 

Na tym polega sekret debla i jego urok, wzajemna współpraca drużynowa daje znakomite efekty. Wizualnie debel jest też przyjemny dla oka, tenisiści poruszają się na korcie , jak po sznurku albo szachownicy w każdym kierunku, jestem fanką  grania i oglądania debla, ale prawdziwą moją miłością jest jego mieszana odmiana, czyli mikst.

Mikst to jest to! Mieszanka energii damskiej yin i męskiej yang razem na korcie, spotykają się , żeby stoczyć meczowy pojedynek. Zasady takie same jak w deblu, a jednak koloryt i dynamika gry zupełnie inne. Aspekt towarzyskich gierek, flirtów, żartów, szarmancji panów, szczególnie jak nas oszczędzają z mocą swojego  serwisu?, sprawia, że mikst jest niepowtarzalny.

Podczas miksta można się pokłócić z partnerem, ze trzy razy?potem pogodzić, albo i nie?,znam też  takich, którzy się dzięki mikstowi zakochali ?, ale przede wszystkim podczas miksta można się znakomicie bawić.

Gdybym musiała wybrać czy singiel czy debel czy mikst, byłoby mi bardzo ciężko, bo regularnie grywam we wszystkich tych rozgrywkach i wszystkie bardzo lubię, ale gdybym naprawdę musiała?, to mimo miłości do miksta, wybrałabym jako życiowa indywidualistka, singla, bo od początku do końca wszystko jest w nim wyłącznie w moich rękach, przynajmniej po jednej stronie siatki…


TECHNIKA CZY SPRYT, DOŚWIADCZENIE CZY SPONTANICZNOŚĆ, SIŁA CZY PRECYZJA, SPOKÓJ CZY SZALEŃSTWO?...CZYLI O CO CHODZI W TYM TENISIE.

 TECHNIKA CZY SPRYT, DOŚWIADCZENIE CZY SPONTANICZNOŚĆ, SIŁA CZY PRECYZJA, SPOKÓJ CZY SZALEŃSTWO?…CZYLI O CO CHODZI W TYM TENISIE.

Tytuł dzisiaj dosyć długi i złożony, ale to dlatego, że taki jest tenis. Od kilku lat próbuję się nauczyć w niego grać i zgłębić jego tajniki, a szczególnie tajniki meczowych zwycięstw i dalej cytując klasyka, wiem, że nic nie wiem…

 Oglądając mecze zawodowców, uwielbiam takie komentarze, które wcale nie padają zbyt często: kompletny technicznie zawodnik, właściwie nie ma słabych stron. Okazuje się, że nie wszyscy zawodnicy w światowej czołówce są kompletni technicznie. Nawet tam są gracze, którzy nie opanowali  wszystkich tenisowych zagrań perfekcyjnie. I co wtedy sobie myśli amatorka, która zaczęła grać w tenisa w wieku średnim , jakie ma szanse stać się technicznie kompletną zawodniczką? No raczej żadne…, a jednak według mnie to technika jest podstawą tenisa. Amatorka, amator, którzy nauczą się najlepiej technicznie grać już na starcie  w meczach mają niesamowitą przewagę. Pięknie wyprowadzony i zamknięty forhend, backhend, smecz, wolej, slajs, doskonały serwis, no kto by nie chciał tego opanować w sposób poprawny technicznie. Szczerze, nie znam żadnego amatora i amatorki tenisa, którzy to potrafią. Dlatego w trakcie treningów próbujemy najczęściej skupić się przynajmniej na jednym elemencie, tym który nam wychodzi najlepiej i doprowadzamy  go  w miarę możliwości do perfekcji. Dominującym i najczęściej najlepszym zagraniem wśród amatorów jest forhend, teoretycznie najłatwiejszy, aczkolwiek mój przykład pokazuje, że niekoniecznie?. Panowie  amatorzy na pewno też stawiają na atomowy serwis, smecz i slajs, czyli akurat dla mnie najtrudniejsze tenisowe zagrania. Panie amatorki, zdecydowanie największy atut to forhend, a  największy problem to  serwis, rzadko która może się pochwalić pięknym, mocnym, szybkim albo precyzyjnie rotowanym serwisem. Naprawdę nie jest łatwo opanować grę w tenisa, dlatego w meczach gro z nas wykorzystuje spryt, kompensując tym braki techniczne, co jest bardzo przydatną umiejętnością, z niedoskonałej techniki zrobić użytkowe narzędzie do wygrywania meczy, bo o to przecież chodzi w rywalizacji meczowej, żeby wygrać. 

Ja mam z tym spory problem, bo bardzo chcę grać poprawnie technicznie, jak nie gram poprawnie to się na siebie złoszczę, brak mi  sprytu i wyrachowania meczowego, wolę przegrać ładnie niż wygrać brzydko. 

Technika czy spryt?  Dla mnie jeden do zera dla techniki.

 Grając  mecze nabywamy bezcennego doświadczenia, co ma swoje dobre i złe strony. Jesteśmy coraz lepsi i pewniejsi, mało co jest nas w stanie zaskoczyć, mamy parę sprawdzonych schematów gry, ale popadamy w rutynę i brakuje nam spontaniczności, nie ryzykujemy, okopujemy się w strefie komfortu. To jest chyba związane z kwestią osobowości i charakteru, ja zawsze szybciej mówię i działam niż myślę, za co w życiu nie raz dostałam, ale o dziwo w tenisie moja spontaniczność przynosi mi  wymierne korzyści. Intuicyjne zagranie,  dobre ustawienie się do returnu, spontaniczny wolej, albo jak ja to nazywam magic touch? przyniosły mi w meczach sporo punktów. 

Jeden zero dla spontaniczności.

 Od jakiegoś czasu oprócz  klasycznych treningów tenisa, wdrożyłam treningi uzupełniające, wzmacniające mięśnie, budujące siłę, koordynację i motorykę, wszystko to po to, żeby szybciej dobiec do piłki, zagrać mocniej i wytrzymać kondycyjnie trudy meczu oraz …dowiedzieć się o istnieniu mięśni, o których nie miałam pojęcia, że je mam?

Siła moich tenisowych uderzeń jest słabiutka, a patrząc na siłowo grające dziewczyny widzę, że to przynosi dużo wygranych punktów. Próbuję więc trochę te mięśnie rozbudować, tylko to nie jest chyba mój styl ,mam dylemat, bo granie siłowe w tenisa  to jest takie rąbanie, bach, bach, bach, bez finezji i często bez precyzji, albo wejdzie i nie ma co zbierać albo jest duży aut. Siłą należy operować mądrze i znowu umieją to tylko najlepsi. Na moim poziomie stawiam na precyzję, wolę zagrać słabiej, ale na końcówkę linii lub tuż pod nogi przeciwniczki. 

Jeden zero dla precyzji.

 Spokój, chłodna głowa, opanowanie to atuty tenisowych mistrzów. Tylko jak to wprowadzi w czyn, jak człowiek jest kompletnym  tego przeciwieństwem…Miliony myśli, targające  sercem emocje, rozedrganie, huśtawka nastrojów, czarne scenariusze albo hura optymizm…I jak w tym szaleństwie znaleść metodę? Bardzo prosto, zawsze być sobą.

Z wróbla kanarka nie będzie?, z osoby energetycznej, dynamicznej i spontanicznej na siłę nie da się zrobić osoby powściągliwej i zachowawczej.  Chociaż można próbować medytować, regulować oddech, nie rozpraszać się, nie irytować, koncentrować się, wyciszać i finalnie stać się oazą spokoju… Mnie się nie udaje, zawsze do głosu dochodzą moje zmysły, wkręcam się w  swoje szaleństwo, teraz już lekko kontrolowane?, ale przynosi to fajne rezultaty, może nie zero jedynkowe jeżeli chodzi o statystyki wygranych meczy, ale daje mi niezapomniane wrażenia i radość z gry. Oczywiście łatwiej mają ci spokojni tenisiści, na pewno częściej wygrywają mecze, nie spalają się niepotrzebnie, z dystansem, powolutku  dochodzą do celu. Moje granie w tenisa spokojne nie jest, gwarantuję wszystkim moim przeciwniczkom i przeciwnikom, że będzie niepowtarzalnie.

Jeden zero dla szaleństwa.

Najlepiej być tenisistką dobrą technicznie i sprytną,  doświadczoną, a jednocześnie spontaniczną i lubiącą ryzyko, grającą silną piłką precyzyjnie, zachowującą spokój i chłodną głowę, ale czasami dającą się ponieść szaleństwu, to jest chodzący tenisowy ideał.

 A że ideały podobno nie istnieją…, to mi wychodzi, że jestem taka: techniczna ( no prawie kompletna?) , spontaniczna, ( ponad normę?) precyzyjna ( zawsze w punkt?) i szalona ( niezmiennie). Wszystko się zgadza, cała prawda o mnie i o moim tenisie. Lubię to!


TENISOWY OLIPM, CZYLI O MOICH IDOLACH.

  TENISOWY OLIPM, CZYLI O MOICH IDOLACH 

Topowi zawodnicy światowego tenisa rozpalają zmysły nas amatorów. Wzorujemy się na naszych idolach na różnych poziomach, a ponieważ wielu z nich ma niepowtarzalny styl , to komu kibicujesz mówi dużo  o Tobie, trafiasz do określonego klubu wyznawców. To trochę jak z polityką , albo jesteś konserwatywny, albo wolnościowy, albo prawicowy albo centrowy albo lewicowy itd. 

W tenisie męskim mamy jeszcze  aktualnie  cały czas  grającą tzw. wielką czwórkę, a właściwie po kontuzji Andy Murraya, wielką trójkę , Djokovic, Federer, Nadal  oraz graczy topowych młodszego pokolenia, Thiem, Zverev, Tsitsipas, Medvedev. To  jednak wielka trójka wyznacza w ostatnich latach standardy, śrubuje rekordy wygranych meczy, turniejów, dokonuje niemożliwego. 

Moim absolutnym idolem jest Rafael Nadal. Godzinami mogłabym rozprawiać o tym dlaczego właśnie on. Uwielbiałam  go jako młodego początkującego gracza, zbuntowanego , z groźną miną , z dłuższymi włosami, takiego łobuza. Łączy mnie z nim miłość do Majorki, to jest jego rodzinna wyspa , ale to jest też moja wyspa?, od lat tam regularnie jeżdżę i jestem zakochana bezkrytycznie w tym raju na ziemi. Rafaela uwielbiam oczywiście  głównie za jego tenisa , to co potrafi , z jaką  siłą i precyzją zagrywa te swoje top-spinowe piłki, jak się porusza, jakim jest gladiatorem, jak walczy, z jaką determinacją osiąga kolejne cele, jak ciężko trenuje, jakim jest kompletnym zawodnikiem, nawet jego rytuały z ustawianiem napojów, poprawianiem garderoby, opaski uważam za urocze. Rozczula mnie też jego angielski, prosty , z hiszpańskim akcentem, nie do podrobienia. Marzę o tym , żeby kiedyś realnie go poznać, najlepiej na Majorce w jego przepięknym obiekcie tenisowym w Manacor, wybieram się  tam znowu w tym roku , może się uda spotkać z idolem.

Bycie  fanką Nadala nie jest trudne, fanów na całym świecie ma miliony , ale zauważyłam, że nasze środowisko amatorskie jest delikatnie podzielone na wyznawców wielkiej trójki. Fanatyczni wyznawcy Rogera Federera, który wiadomo jest mistrzem absolutnym, zawsze stawiają Nadala niżej i są gotowi się kłócić o detale, naprawdę?Mimo, że obydwaj zawodnicy prywatnie się lubią i szanują , fani są podzieleni ,ich idol jest tym lepszym. Czasami dochodzi do ostrych polemik między nami i rozmów o wyższości szwajcarskiej precyzji  nad hiszpańskim żywiołem. Właściwie to jest całkiem sympatyczne i nas wyznawców tej dwójki tak można  też podzielić, my z teamu Nadala, jesteśmy bardziej emocjonalni, dynamiczni, ekspresyjni, wyznawcy Rogera są z natury bardziej powściągliwi i spokojni. Gdzieś tam w kontrze do tej dwójki czasami pojawią się fani Novaka Djokovica, ale z zasady nie mają szans na przebicie się wyżej niż numer 3, zresztą Djokovic z całej tej trójki jest najmniej jakiś osobowościowo i chyba dlatego nie wzbudza aż tylu emocji, chociaż tenisowo jest genialny.

Z młodszego pokolenia tenisistów uwielbiam  Nicka Kyrgiosa , za to jak gra , jak się grą bawi i za to że jest bad boyem?

W tenisie kobiecym od lat mam swoją idolkę, kontrowersyjną jak ja, ale niepowtarzalną w stylu Marię Sharapovą. Żadna inna tenisistka nie stworzyła takiej topowej tenisowej mody jak Maria. Jest idealna w swoich stylizacjach, kobieca, seksowna, delikatna. Tenis Sharapovej jest również nieziemski, grała fantastycznie, oglądam jej mecze powtórkowe bardzo często, podobnie jak Nadal ma swoje rytuały, ma swoje odgłosy, ale jej gra jest poetycka, w tych pięknych, zwiewnych sukienkach posyła zabójcze backhandy po linii, gra  agresywnie , dynamiczno-ofensywnie, taki  styl tenisa jest dla mnie nieosiągalnym ideałem, perfekcyjny.

Patrząc na inne mocno zbudowane tenisistki zastanawiam się, dlaczego padło na Marię z tzw.aferą dopingową…czy naprawdę o to chodziło…Shapapova jest jakaś , ma osobowość, chodzi własnymi ścieżkami, jest wyniosła, niedostępna, ma klasę, styl i pieniądze, była przez lata uwielbiana przez sponsorów dobijających się do niej, żeby tylko zechciała zostać  twarzą ich produktów. To chyba było za dużo dla mniej stylowych zawodniczek i wystarczyło, żeby zniszczyć jej karierę, bo chyba nie  chodziło tak naprawdę o meldonium…, który jeszcze miesiąc wcześniej był na liście substancji dozwolonych.

Teraz trochę  Marię z jej posągowości przypomina mi Kristina Mladenovic, która również świetnie prezentuje się w kobiecych sukienkach na korcie i jako deblistka jest inspirująca.

Lubię też styl gry Ashleigh Barty, jest taka precyzyjna, ma doskonały rytm gry, miesza siłę ze świetnym czuciem i jest bardzo sympatyczna. I Belinda Bencic, tenisistka z mocnym charakterem, pokazuje emocje, walczy, gra spektakularnie.

Oczywiście zawsze kibicuję polskim tenisistom. Agnieszkę Radwańską podziwiałam przez całą jej karierę, dziewczyna z mojego cudownego miasta Krakowa, niepowtarzalny, piękny styl tenisa, artystka, wirtuozka. Iga Świątek, rówieśniczka mojego syna,  młoda gniewna, podoba mi się, że w dżungli pozorów i sztuczności odnajduje się znakomicie pozostając sobą. Jej tytuł wielkoszlemowy robi wrażenie, z przyjemnością śledzę jej karierę.

Z panów uwielbiam przystojnego Łukasza Kubota, chyba oczywiste dlaczego?

W każdej dyscyplinie sportu są idole, za którymi podąża tłum wyznawców, charyzmatyczni, monumentalni, boscy. Za ich perfekcją stoją lata wyrzeczeń, ciężkiej pracy bez wymówek i  bez gwarancji sukcesu. Jak już się wdrapią na ten top to stają  się wzorem i inspiracją dla dzieciaków, dorosłych, którzy dzięki nim rozpoczynają swoją przygodę ze sportem. Idolami w sporcie na szczęście nie zostają celebryci, tylko najlepsi w swoich dyscyplinach, tacy którzy dzięki swojej pracy i talentowi osiągają kosmiczne rezultaty. Dodatkowo prawdziwi idole zawsze są jacyś, to ich osobowość, po za sportowymi osiągnięciami jest elementem niezbędnym do stworzenia legendy. I takie tenisowe legendy podziwiamy i wzorujemy się na nich w naszych amatorskich rozgrywkach.

Jak to mówił mój Kobe Bryant : „Bohaterowie przychodzą i odchodzą, ale legendy są wieczne”…A jaka jest Twoja tenisowa legenda ?…


WSPÓŁZAWODNICTWO RODZI RADOŚĆ CZY ZAZDROŚĆ?

WSPÓŁZAWODNICTWO  RODZI  RADOŚĆ CZY  ZAZDROŚĆ ?

Znam tenisistki i tenisistów , którzy nie grają w żadnych ligach, turniejach, nie rywalizują na punkty, grają wyłącznie z trenerami, czasami towarzysko ze znajomymi.  Czerpią z bogactwa tenisa pełnymi garściami, mają świetne sylwetki, znakomitą kondycję, często grają technicznie bardzo dobrze, ale z jakiegoś powodu nie chcą współzawodniczyć w amatorskich rozgrywkach, głównie z obawy, że presja jest  za duża i nie podołają. 

Trochę ich rozumiem, mój przykład pokazuje, że granie turniejów kiedy się ma praktycznie zerowe umiejętności mija się z celem. Startując w swoich pierwszych turniejach nabawiłam się głównie kompleksów, ale wyciągnęłam z tego cenną lekcję, wiele lekcji…

Nie można się porównywać z innymi, zarówno w sporcie jak i w życiu, im bardziej zaczynamy się porównywać z innymi, tym mniej wiemy o sobie. Zdrowa rywalizacja powinna rozwijać, nie frustrować.

Jeżeli moje tenisowe umiejętności są na poziomie  początkującym lub średnio zaawansowany nie mogę oczekiwać, że w meczu z tenisistką zaawansowaną, pro, albo najlepiej taką, która od dziecka trenuje tenisa lub jest instruktorką tenisa ( miałam takie mecze ), nawiążę walkę na tym samym poziomie lub ją pokonam. Nie można tego sobie robić. Można podziwiać takie tenisistki i krok po kroku, trening po treningu dążyć do tego, żeby grać technicznie tak jak one, nie zazdrościć, inspirować się. Kiedy tylko zazdrościsz, frustrujesz się, nie jesteś gotowa, gotowy, żeby współzawodniczyć.

Podziwiam wiele tenisistek i tenisistów, zawsze z dużą przyjemnością oglądam ich na kortach podczas amatorskich rozgrywek, mam swoich idoli w tym środowisku, chętnie ich komplementuję, słucham ich wskazówek i rad. Zauważyłam też jedną prawidłowość, im są lepsi tym bardziej chcą się dzielić swoimi doświadczeniami, nie mają kompleksów i potrzeby udowadniania swojej wyższości, tą potrzebę mają zwykle zupełnie inni tenisiści.

Dlatego mamy w  amatorskich ligach i turniejach podział na stopnie zaawansowania, tak ,żeby każdy mógł podołać wyzwaniom meczy, żeby rywalizacja była sprawiedliwa i rozwijająca. 

Niestety nie jest to takie oczywiste i  czasem w ligach, a głównie w  turniejach  jest prawdziwy galimatias. Mierzysz się z herosem, goliatem, a dysponujesz arsenałem środków motyla …, pół biedy jeżeli ci zaawansowani technicznie zawodnicy dają ci pograć, wtedy jest w miarę miło, ale najczęściej jest szybka egzekucja, dla żadnej ze stron tego widowiska niezbyt przyjemna.

Tego boją się ci tenisiści , którzy nie współzawodniczą. A że w tenisie głównie się przegrywa, nawet jeżeli ładnie to jednak się przegrywa, więc wolą sobie tego oszczędzić.

Z drugiej strony, jeżeli połkniesz bakcyla i tenis stanie się twoją pasją, naturalną koleją rzeczy jest to, że chcesz się rozwijać, grać mecze, wygrywać, rywalizować, sprawdzić się . Grając w lidze  czy w turniejach nabywa się pewności zagrań, poruszania się po korcie, którego geometria meczowa jest zupełnie inna niż treningowa, mimo, że kort ma ten sam wymiar, w meczu o punkty piłki tak idealnie nie wchodzą jak na treningu. Poznajesz siebie, swoje zasoby, swój potencjał, wytrzymałość, reakcję na stres, przyjemną ekscytację, współzawodniczysz ,myślisz, grasz z przeciwnikiem, a czasem też z samym sobą…  

I ta otoczka meczy granych na punkty, drabinki turniejowe, tabele, puchary, rytuały, często na jakiś wyjazdach, gdzie cały dzień spędzamy w gronie takich samych pasjonatów jak my, to jest właśnie sedno i piękno sportowej rywalizacji. Tyle wspaniałych doznań …, szkoda byłoby tego nie przeżyć.

Należy też zawsze pamiętać, że jesteśmy amatorami i gramy z amatorami, nawet najlepsi z nas to wciąż amatorzy, dlatego warto zachować swój niepowtarzalny styl bycia i gry, nie przejmować się, że nie wychodzi, albo wychodzi średnio, nie narzucać sobie zawodowej presji. Nigdy nie należy w amoku rywalizacji zgubić pasji i radości z tego, że gramy w tenisa po swojemu, co więcej,  z tej swojej niepowtarzalności warto zrobić atut.

Współzawodnictwo meczowe nie jest dla każdego, jeżeli budzi niezdrową zazdrość i rywalizację, powoduje duży stres, trzeba odpuścić ,ale jeżeli rozwija, daje  radość i pozytywny zastrzyk adrenaliny, dobrze jest  spróbować, byle nie za wcześnie. Trzeba posłuchać siebie, trenerów i odważyć się wejść na tą ścieżkę, pełną wrażeń, wyzwań i finalnie ogromnej satysfakcji,  bo jednak przychodzi ten pierwszy wygrany mecz, drugi, a potem następne… I już nie zazdrościsz, z radością i pozytywną ekscytacją współzawodniczysz na równych zasadach…Warto dać sobie szansę i jak na załączonym zdjęciu z Monacor, z królestwa Rafaela Nadala, po prostu:  ENJOY THE COMPETITION !


BYĆ JAK EDDIE "ORZEŁ" EDWARDS TENISA

BYĆ JAK EDDIE „ORZEŁ” EDWARDS TENISA 

   

 Skoki narciarskie, nasz sport narodowy, to nie jest moja bajka, ale już legendarny brytyjski skoczek Eddie Edwards jak najbardziej .

Krótkowidz jak ja , zawsze w okularach, ale nie tylko to nas łączy.

Jak sobie zaplanował tak zrobił, był pierwszym reprezentantem Wielkiej Brytanii uczestniczącym w igrzyskach olimpijskich w tej dyscyplinie sportu. Na prawie wszystkich zawodach, w których brał udział, był ostatni. Dysproporcja pomiędzy nim a innymi profesjonalnymi skoczkami była miażdżąca. To właśnie jego skoki stały się  i słusznie, powodem wprowadzenia kwalifikacji do zawodów, tak ,żeby  zawodnicy nie spełniający minimalnych technicznie kryteriów , nie mogli w nich startować. To trochę tak jakby najlepszy nawet amator tenisa chciał wystąpić w turnieju wielkoszlemowym z zawodowcami, jest bez szans. Publiczność jednak pokochała Eddiego, za jego odwagę, uśmiech i za to, że chciał spełniać swoje marzenia, mimo ograniczeń i słów politowania ze strony różnych specjalistów. 

Co po za krótkowzrocznością łączy mnie z Eddiem?

Jestem tenisowym orłem. Mozolnie idzie mi nauka tenisa i rozwój, pierwszy mecz wygrałam po ponad roku, odkąd zaczęłam grać w turniejach. 

Wstydziłam się na początku swojego turniejowego grania, usłyszałam tyle ironicznych tekstów o moim tenisie, większość moich przeciwniczek traktowała mnie z dużym pobłażaniem , jako tą fajną Kasię, która nie umie grać w tenisa i zawsze przegrywa, bo jest najsłabsza w turnieju, w lidze. Z jakiegoś powodu jednak się nie zniechęciłam, głównie dlatego, że autentycznie pokochałam ten sport, zaczęli się też pojawiać na mojej tenisowej ścieżce ludzie przyjaźni, wzmacniający mnie i budujący moją pewność siebie.

Jeden z nich, Adam, znakomity tenisista, powiedział mi coś bardzo cennego podczas naszego wspólnego tenisowego wyjazdu na sylwestra,  co zapamiętałam i wdrożyłam w życie : „ Kasia nigdy nie wstydź się tego jak grasz w tenisa”…i już się nie wstydzę…

Często po jakiś spektakularnych porażkach,  po meczach w których gram źle technicznie, zadaję mojemu trenerowi pytanie, że może jednak nie jestem w stanie nauczyć się solidnie grać w tenisa, że jestem przypadkiem beznadziejnym, beztalenciem, że nigdy nie osiągnę pewnego poziomu. On spokojnie odpowiada, że za rok będę w innym miejscu, że każdy przypadek jest indywidualny  i każdy potrzebuje innego czasu do osiągnięcia pewnych rzeczy, ale jednego się nie oszuka, to jak będę grała jest wprost proporcjonalne do ilości godzin spędzonych na korcie, do litrów wylanego potu, do setek powtórzonych w ten sam sposób uderzeń i do zagrania ich potem w meczu. Wiem , że są osoby, u których  progres przychodzi szybciej, mają łatwość wdrożenia tenisowych lekcji w swoją grę meczową, nie potrzebują tyle czasu ile ja, już to zrozumiałam i się nie frustruję.Pewnie, że wolałabym żeby mi też to przychodziło tak jak im, mimochodem, szybko i skutecznie, no ale nie przychodzi, muszę bardzo ciężko pracować, żeby się rozwijać. Mam nadzieję , że moja  determinacja i pasja prędzej czy później uciszą wątpiących, a przede wszystkim dadzą  wymierne rezultaty  i jakość  w mojej grze.

Od początku swojego turniejowego grania zamiast się wzmacniać i rozwijać , utrwalałam postawę Eddiego,  przegrywałam zawsze w nierównej walce, dlatego  bardzo ciężko było mi  uwierzyć w swoje umiejętności. To, że przegrywam stało się złym nawykiem. Teraz  przestawiłam swoje myślenie, tenis jest moją pasją, czy gram na punkty czy towarzysko staram się czerpać z tego taką samą radość, cieszy mnie każda dobrze zagrana piłka. Nigdy nie będę zawodniczką turniejową, waleczną ,zawziętą , która za wszelką cenę musi wygrać.  Nie biorę już udziału w turniejach elitarnych, gdzie grają zawodniczki z wyższym poziomem zaawansowania, pozostaje w strefie komfortowych rozgrywek średniozaawansowanych, gdzie mogę grać z zawodniczkami o podobnych umiejętnościach i czasami wygrywać mecze.

Ktoś powie, to nie rozwój, że stoję  w miejscu, ale kładąc na szali  z jednej strony komfort i przyjemność z gry, a z drugiej stres związany z nierówną rywalizacją wybieram dla siebie to pierwsze . Czekam cierpliwie na swój czas i wyższy stopień technicznego zaawansowania,  trenując rzetelnie, ufając mądrości trenera i jego wskazówkom. Wiem, że zawsze też mogę wrócić do mojego początku, grania na zielonym korcie nad rzeką, tylko dla przyjemności, bez żadnych punktów, presji, tylko po to, żeby się bardzo zmęczyć, pośmiać i być szczęśliwą.

Dla krytyków mojego tenisa mogę być damskim odpowiednikiem  Eddiego „ORŁA” EDWARDSA w okularach, przyjmuję  to z uśmiechem na ustach, mam swoją niepowtarzalną  tenisową ścieżkę, z wybojami, pod górę, ale zawsze w stronę słońca. Jestem dzika, niepokorna, trudna do okiełznania i ułożenia, co w tenisie nie pomaga. Dodatkowo jestem bardzo samokrytyczna wobec siebie i efekty chcę widzieć natychmiast tu i teraz, co jest absolutnie nierealne. To jest największy obszar do poprawy, nad tym pracuję , oprócz do znudzenia powtarzanych piłek granych kątowo. Tylko nielicznym udaje się przebić do prawdziwej mnie, znaleść sposób, żeby mnie utemperować i uspokoić,  jest  podobnie jak z dzikimi zwierzętami, albo oswoisz albo uciekasz …nie jest łatwo, większość ucieka?

Pozostając w tematyce skoków narciarskich, pewnie, że wolałabym być Adamem Małyszem tenisa, ale jestem Eddiem, a moim znakiem rozpoznawalnym jest pasja do gry, niespotykana i zaraźliwa.

Nie czekam na cud, akceptuję swoje porażki, ale nie akceptuję braku próby, dlatego próbuję cały czas być lepszą wersją siebie, dojrzałam, kto wie, co jeszcze ze mnie, tenisowego Eddiego wyrośnie…


Z KULTURĄ NA KORCIE, CZYLI NIE CZYŃ BLIŹNIEMU CO TOBIE NIEMIŁE

Z KULTURĄ NA KORCIE , CZYLI NIE CZYŃ BLIŹNIEMU CO TOBIE NIEMIŁE

W sensie ogólnym z kulturą  na korcie jest podobnie jak w życiu, albo ją  masz, bo tak zostałeś wychowany albo niestety nie. W świecie tenisa mamy pewne podstawowe zasady kultury związane z wzajemnym współistnieniem na kortach. Szanujemy swój i innych  czas rezerwacji, sprzątamy kort po sobie, w meczach sędziujemy zgodnie ze stanem faktycznym, nie naciągamy, nie oszukujemy, respektujemy swojego przeciwnika na gruncie ludzkim i tenisowym.

Ale czasami…

Standardem jest , że ktoś wchodzi na kort po Tobie i nie mówi dzień dobry. Ja zawsze czuję się wtedy zażenowana , nie wiem co robić , najczęściej  wtedy sama pierwsza mówię  ale czasami jednostka wchodząca jest tak antypatyczna , że lepiej się nie odzywać. Przykre doświadczenie dla mnie, bo jestem niepoprawną idealistką i chcę widzieć świat pięknie , dobrze i z zasadami. Miałam w przeszłości ekstremalne doświadczenie na korcie , ale nie o tym będzie felieton i też nie o dobrym wychowaniu, będzie o naszej  amatorów tenisa , kulturze zachowania na korcie w praktyce.

Grając towarzysko, sparingowo, najczęściej wybieramy osoby , które dobrze znamy i tolerujemy, nawet jeżeli mają swoje grzeszki , to nam to nie przeszkadza, bo się lubimy i wzajemnie akceptujemy. Mecze towarzyskie rządzą się swoimi prawami . Inaczej jest w meczach ligowych i turniejowych, nie znamy przeciwnika, a wachlarz typów osobowości na jakie trafiamy jest szeroki. Najczęściej są to fajni ludzie, ze słabościami , pasjonaci, pozytywnie zakręceni, czasem nadmiernie ambitni , poważni ,skupieni, ale zachowujący standardy dobrego kulturalnego zachowania. Niestety trafiają się okazy , które na długo zapadają w pamięć , a nawet takie , z którymi nigdy więcej nie chcesz się już spotkać ani na korcie ani w życiu. 

Typ pierwszy : toksyczny. Od początku, po pierwszym kontakcie z taką osobą  czujesz się źle, coś jest nie tak, atmosfera jest ciężka.  Typ ten najczęściej jest mrukliwy, milczący, zdystansowany, wersja mocniejsza chamski i obcesowy, nie ma tu luzu, serdeczności, dialogu, jest sztywno i nieprzyjemnie. Bez względu na przebieg meczu, typ toksyczny zachowuje się tak jakby robił ci ogromną łaskę, że z tobą gra, wszelkie twoje próby wprowadzenia przyjaznej atmosfery kwituje lodowatym spojrzeniem, no koszmar. Ja w jednym meczu z taką przeciwniczką na początku drugiego seta poddałam mecz walkowerem, miałam dość . Nie po to gram w tenisa, żeby się męczyć w taki sposób, mam się cieszyć grą. I żeby była jasność, nie chodzi o to, żeby z każdym się zaprzyjaźniać, nie zawsze też zaiskrzy chemia między ludźmi, ale typ toksyczny jak go nazwałam jest tak charakterystyczny w negatywny sposób,  że trudno go pomylić z kimś innym. Unikać szerokim łukiem jak tyko się da.

Typ drugi : krzykacz-komentator. To taki tenisista, który cały czas mówi, do siebie, do ciebie, od rzeczy, komentuje każde zepsute uderzenie, krzyczy jak wygra piłkę, czasami przeklina, ogólnie na korcie jest głośno. Ciężko się skupić na grze, na czymkolwiek, bo potok słów z przeciwnej strony siatki jest nieustanny.  Niestety nie przyjdzie mu do głowy , że to przeszkadza .Lubi też w sposób mentorski komentować twojego tenisa. Mniej dotkliwy niż typ toksyczny, ale też niekomfortowo się gra z kimś takim. 

Pod ten typ można podciągnąć okazy, które wchodzą ci na kort podczas meczu, albo prowadzą na korcie obok głośną , ożywioną dyskusję, podczas, gdy ty obok bronisz się, żeby nie przegrać meczu i masz akurat  kluczową akcję. 

Typ trzeci : aut. To przeciwnik, który oszukuje w meczach. Zasada w amatorskich rozgrywkach,  jeżeli nie ma sędziego, jest taka, że każdy sędziuje po swojej stronie. Obowiązuje wzajemne zaufanie, piłkę sporną można powtórzyć. W praktyce wygląda to różnie, niestety spotykane są typy permanentnie odkrzykujące prawidłową piłkę jako aut, są tacy, którzy z tego zrobili sposób na wygrywanie meczy oraz wyprowadzenie przeciwnika z rytmu i równowagi. Jednocześnie bardzo często chcą sędziować po naszej stronie, oczywiście zawsze na swoją korzyść oraz niechętnie chcą powtarzać piłki sporne . Mi osobiście bardzo ciężko się gra z takimi ludźmi.  Sędziując piłkę po swojej stronie, nawet jak nie jestem pewna w 100% to wolę uznać, że jest dobra.  W meczu z takimi przeciwnikami po drugiej stronie, średnio raz w gemie słyszę aut wywołany po dobrej piłce. Czasami próbuję spokojnie czasami mniej spokojnie zwrócić jednak uwagę, że piłka była dobra, ale zwykle przegrywam z takimi tenisistami, całkowicie wybita z rytmu. Nie polecam.

Typ czwarty :  teraz jest mój  czas. Przychodzisz na kort na swoją godzinę rezerwacji, a typ gra w najlepsze, piłki rozrzucone, kort nieprzygotowany. Typ nie przeprosi i nie zacznie pośpiesznie porządkować  kortu dla ciebie, tylko ze zdziwienie i irytacją zapyta , a to już jest czas ? Wersja druga typa, wejdzie na twój kort 10 min przed czasem i zacznie rozkładać swoje rzeczy, rozgrzewać się  i wywierać presję, że już jest jego czas, mimo ,że jest jeszcze co najmniej 10 minut twojej rezerwacji.

Najgorzej jak trafi się miks wszystkich typów, wtedy radzę od razu uciekać z kortu.

Nikt nie jest idealny, każdy z nas ma gorszy dzień , może  być podczas meczu wycofany, małomówny, może mu się zdarzyć niekontrolowany słowotok, przekleństwo, okrzyk, może klika piłek dobrych wywołać jako aut niecelowo , może parę minut przeciągnąć swoją rezerwacje , bo kończy ważną wymianę, ale typy , które opisałam robią to z premedytacją, to jest ich sposób bycia na korcie, ich kultura gry, która z  prawdziwą kulturą nie ma absolutnie nic wspólnego.

Dlatego szanujmy się , bądźmy najlepszą wersją samych siebie, bądźmy na kortach kulturalni, przecież chodzi  o  to, żeby było miło,  a tenis to taka piękna królewska gra z dobrymi  manierami.


PO CO CI GŁOWA W TENISIE ?

PO CO CI GŁOWA W TENISIE?

 

Oczywiście głównie po to, żeby jej prawidłowo użyć podczas gry i to w sensie dosłownym , trzeba dobrze obserwować co się dzieje na korcie, w sekundzie dostrzec gdzie leci piłka, ubiec ruch przeciwnika ,  obrócić  się, zrobić unik w odpowiednim momencie. Oczywista oczywistość, ale my tenisiści wiemy, że nasza głowa gra w meczach w zupełnie innym wymiarze, który ma decydujący wpływ na jego przebieg.

Kto z was nie przegrał tzw. wygranego meczu albo nie wygrał meczu praktycznie przegranego ?

Ja jestem w tym mistrzynią… wygrywam set 4:0, albo 5:2 i za chwilę koncertowo go przegrywam, zamiast domknąć wynik wszystko się rozjeżdża , najczęściej dlatego, że coś mnie zdekoncentruje albo wyprowadzi z równowagi. To może być cokolwiek, ale zwykle to jest np.nieprawidłowo w mojej opinii odkrzyknięty aut przez przeciwniczkę, albo np.trzy razy z rzędu taśma jej pomagająca , to nie jest tak , że rywalka nagle zaczyna grać świetnie, tylko właśnie takie „drobiazgi” rozsypują mi grę. I  jeszcze , żebym potrafiła to przekuć w pozytywną agresję,  wolę walki , nawet tą rakietę , żebym złamała  ?,  ale nie u mnie zaczyna się festiwal krytyki samej siebie, jaka to jestem beznadziejna , nic nie umiem i co ja w ogóle tu robię , pojawia się presja…no i przegrywam …, dobrze jak tylko tego prawie wygranego seta, ale bardzo często już cały mecz…

I właśnie po to jest głowa w tenisie, chłodna , dyscyplinująca, potrafiąca zmobilizować, sterować myślami ,dynamicznie reagować na wydarzenia na korcie.  Tylko jak mieć tą chłodną głowę ?

Najlepiej mieć swojego psychologa sportu, który nas poukłada, no ale powiedzmy szczerze, wśród nas amatorów jest to jednak rzadkość . Co zatem robić ?

Utrzymać koncentrację w meczu, skupić się na każdej  piłce , akcji,  być tu i teraz, obserwować dynamikę meczu, reagować odpowiednio na piłki przeciwnika, przewidywać co może się wydarzyć, nie odjeżdżać myślami do tego co będzie jak wygram, co zjem na kolację, jak się ubiorę na randkę i dlaczego to słońce tak świeci mi prosto w oczy.

Mieć zawsze plan taktyczny na mecz , co zrobię w pierwszych gemach , jak wejdę w mecz , czy zacznę regularną grą długimi piłkami , czy zaskoczę ofensywnymi szybkimi akcjami, a może okopię się w defensywie i poczekam na błędy przeciwnika. Plan należy  zrewidować , jeżeli okaże się , że jego realizację uniemożliwia nam rywal i wtedy wdrożyć tzw.plan B , który też trzeba mieć.

To bardzo pomaga uporządkować właśnie głowę , bo wtedy jesteś jak pilot w kokpicie, odhaczasz swoją listę zadań obowiązkowych do bezpiecznego zrealizowania celu podróży.

Nie zawsze wygrasz to oczywiste, ale jeżeli chłodna głowa będzie sterowała twoimi posunięciami na korcie, to nigdy nie będzie takich sytuacji , że nie zamkniesz seta z 5:2 na 6:2, bo coś cię wytrąciło z równowagi, może się to  zdarzyć tylko wtedy jeżeli twój przeciwnik zacznie grać świetnie i cię zdominuje. 

Czerpię też  z meczy , które  praktycznie  już przegrywałam,  bo było np.2:5 i 0:40 w gemie , a jakąś nadludzką siłą udało mi się to wygrać. Analizuję co się wydarzyło, że to wyciągnęłam i okazuje się , że to zaczyna się w głowie, tak jakby ktoś ( ja) włączył magiczny przyciski nagle wraca pewność siebie i pewność uderzeń, mowa ciała z przegranej wchodzi na zwycięską ścieżkę , co często zaskakuje rywala i wtedy to on zaczyna się gubić. Takie mecze są kluczowe do zbudowania  swojej mentalnej siły.

Pozostają jeszcze rytuały, które pomagają głowie, na pewno  kojarzycie rytuały Sereny , Marii, Rafy itd., ja może aż tak nie mam, ale jednak mam? , różowa owijka na rakietę ,  ulubiona bransoletka albo łańcuszek, piosenka słuchana i śpiewana w samochodzie w drodze na mecz, słowo tajemny klucz przed pierwszym serwisem i po wygranej spektakularnie piłce, trochę tego jest , czy pomaga zachować jasność i dyscyplinę umysłu ?

Tak i jeszcze daje niepowtarzalny efekt , że to jest takie moje, prywatne, że nikt nie zna mojej tajnej broni, która pomaga mojej głowie zbudować mnie jako pewną siebie tenisistkę. 

Trzeba pamiętać jednak o tym, że są takie mecze i takie dni , że mimo dyscypliny taktycznej ,rytuałów , chłodnej głowy , przeciwnika w naszym zasięgu i tak nie idzie , nie i już  i na to nie pomoże nawet najlepszy psycholog?

Mieć chłodną głowę w tenisie to znaczy doskonalić  aspekt  mentalny cały czas, bo jest on kluczowy w wygrywaniu meczy, trzeba się perfekcyjnie nauczyć wychodzić z sytuacji beznadziejnych na korcie i nie dopuszczać do utraty kontroli w meczach, nauczyć się grać z planem , ale  bez presji.

 Naprawdę można to wytrenować , jest  trochę trudniej niż z forhendem, ale da się ?

Używaj  swojej głowy mądrze , bo granica tego co możliwe jest właśnie w głowie, podobno…