BYĆ JAK EDDIE „ORZEŁ” EDWARDS TENISA
Skoki narciarskie, nasz sport narodowy, to nie jest moja bajka, ale już legendarny brytyjski skoczek Eddie Edwards jak najbardziej .
Krótkowidz jak ja , zawsze w okularach, ale nie tylko to nas łączy.
Jak sobie zaplanował tak zrobił, był pierwszym reprezentantem Wielkiej Brytanii uczestniczącym w igrzyskach olimpijskich w tej dyscyplinie sportu. Na prawie wszystkich zawodach, w których brał udział, był ostatni. Dysproporcja pomiędzy nim a innymi profesjonalnymi skoczkami była miażdżąca. To właśnie jego skoki stały się i słusznie, powodem wprowadzenia kwalifikacji do zawodów, tak ,żeby zawodnicy nie spełniający minimalnych technicznie kryteriów , nie mogli w nich startować. To trochę tak jakby najlepszy nawet amator tenisa chciał wystąpić w turnieju wielkoszlemowym z zawodowcami, jest bez szans. Publiczność jednak pokochała Eddiego, za jego odwagę, uśmiech i za to, że chciał spełniać swoje marzenia, mimo ograniczeń i słów politowania ze strony różnych specjalistów.
Co po za krótkowzrocznością łączy mnie z Eddiem?
Jestem tenisowym orłem. Mozolnie idzie mi nauka tenisa i rozwój, pierwszy mecz wygrałam po ponad roku, odkąd zaczęłam grać w turniejach.
Wstydziłam się na początku swojego turniejowego grania, usłyszałam tyle ironicznych tekstów o moim tenisie, większość moich przeciwniczek traktowała mnie z dużym pobłażaniem , jako tą fajną Kasię, która nie umie grać w tenisa i zawsze przegrywa, bo jest najsłabsza w turnieju, w lidze. Z jakiegoś powodu jednak się nie zniechęciłam, głównie dlatego, że autentycznie pokochałam ten sport, zaczęli się też pojawiać na mojej tenisowej ścieżce ludzie przyjaźni, wzmacniający mnie i budujący moją pewność siebie.
Jeden z nich, Adam, znakomity tenisista, powiedział mi coś bardzo cennego podczas naszego wspólnego tenisowego wyjazdu na sylwestra, co zapamiętałam i wdrożyłam w życie : „ Kasia nigdy nie wstydź się tego jak grasz w tenisa”…i już się nie wstydzę…
Często po jakiś spektakularnych porażkach, po meczach w których gram źle technicznie, zadaję mojemu trenerowi pytanie, że może jednak nie jestem w stanie nauczyć się solidnie grać w tenisa, że jestem przypadkiem beznadziejnym, beztalenciem, że nigdy nie osiągnę pewnego poziomu. On spokojnie odpowiada, że za rok będę w innym miejscu, że każdy przypadek jest indywidualny i każdy potrzebuje innego czasu do osiągnięcia pewnych rzeczy, ale jednego się nie oszuka, to jak będę grała jest wprost proporcjonalne do ilości godzin spędzonych na korcie, do litrów wylanego potu, do setek powtórzonych w ten sam sposób uderzeń i do zagrania ich potem w meczu. Wiem , że są osoby, u których progres przychodzi szybciej, mają łatwość wdrożenia tenisowych lekcji w swoją grę meczową, nie potrzebują tyle czasu ile ja, już to zrozumiałam i się nie frustruję.Pewnie, że wolałabym żeby mi też to przychodziło tak jak im, mimochodem, szybko i skutecznie, no ale nie przychodzi, muszę bardzo ciężko pracować, żeby się rozwijać. Mam nadzieję , że moja determinacja i pasja prędzej czy później uciszą wątpiących, a przede wszystkim dadzą wymierne rezultaty i jakość w mojej grze.
Od początku swojego turniejowego grania zamiast się wzmacniać i rozwijać , utrwalałam postawę Eddiego, przegrywałam zawsze w nierównej walce, dlatego bardzo ciężko było mi uwierzyć w swoje umiejętności. To, że przegrywam stało się złym nawykiem. Teraz przestawiłam swoje myślenie, tenis jest moją pasją, czy gram na punkty czy towarzysko staram się czerpać z tego taką samą radość, cieszy mnie każda dobrze zagrana piłka. Nigdy nie będę zawodniczką turniejową, waleczną ,zawziętą , która za wszelką cenę musi wygrać. Nie biorę już udziału w turniejach elitarnych, gdzie grają zawodniczki z wyższym poziomem zaawansowania, pozostaje w strefie komfortowych rozgrywek średniozaawansowanych, gdzie mogę grać z zawodniczkami o podobnych umiejętnościach i czasami wygrywać mecze.
Ktoś powie, to nie rozwój, że stoję w miejscu, ale kładąc na szali z jednej strony komfort i przyjemność z gry, a z drugiej stres związany z nierówną rywalizacją wybieram dla siebie to pierwsze . Czekam cierpliwie na swój czas i wyższy stopień technicznego zaawansowania, trenując rzetelnie, ufając mądrości trenera i jego wskazówkom. Wiem, że zawsze też mogę wrócić do mojego początku, grania na zielonym korcie nad rzeką, tylko dla przyjemności, bez żadnych punktów, presji, tylko po to, żeby się bardzo zmęczyć, pośmiać i być szczęśliwą.
Dla krytyków mojego tenisa mogę być damskim odpowiednikiem Eddiego „ORŁA” EDWARDSA w okularach, przyjmuję to z uśmiechem na ustach, mam swoją niepowtarzalną tenisową ścieżkę, z wybojami, pod górę, ale zawsze w stronę słońca. Jestem dzika, niepokorna, trudna do okiełznania i ułożenia, co w tenisie nie pomaga. Dodatkowo jestem bardzo samokrytyczna wobec siebie i efekty chcę widzieć natychmiast tu i teraz, co jest absolutnie nierealne. To jest największy obszar do poprawy, nad tym pracuję , oprócz do znudzenia powtarzanych piłek granych kątowo. Tylko nielicznym udaje się przebić do prawdziwej mnie, znaleść sposób, żeby mnie utemperować i uspokoić, jest podobnie jak z dzikimi zwierzętami, albo oswoisz albo uciekasz …nie jest łatwo, większość ucieka?
Pozostając w tematyce skoków narciarskich, pewnie, że wolałabym być Adamem Małyszem tenisa, ale jestem Eddiem, a moim znakiem rozpoznawalnym jest pasja do gry, niespotykana i zaraźliwa.
Nie czekam na cud, akceptuję swoje porażki, ale nie akceptuję braku próby, dlatego próbuję cały czas być lepszą wersją siebie, dojrzałam, kto wie, co jeszcze ze mnie, tenisowego Eddiego wyrośnie…