TENISISTKI W TATRACH

TENISISTKI W TATRACH 

W kwietniu w apogeum mojego covidowego zapalenia płuc koleżanka tenisistka i przewodniczka tatrzańska nieoceniona Teresa Stochel poddała mi pomysł zrobienia turnieju tenisowego w Zakopanym połączonego z wycieczką w Tatry. Od kwietnia trochę czasu minęło, wycieczkę wstępnie zaplanowałyśmy na maj, no ale rekonwalescencja po covidzie się przedłużała i temat jakoś się delikatnie rozmył. Aż do lipca …jeszcze byłam nad jeziorem  w Starych Jabłonkach, kiedy Tereska zapytała czy jadę z nimi na wycieczkę w Tatry,  póki co bez  turnieju tenisa 😉

Sprawy w swoje ręce wzięła Marysia Gołda, zaprosiła kilka tenisistek i nie tylko😉 i tak w piątek 23 lipca bladym świtem wystartowałyśmy z Krakowa ku przygodzie!

Teresa bardzo skrupulatnie zaplanowała trasę naszej wycieczki, ale też dzień wcześniej przesłała przydatne informacje co zabrać ze sobą w góry, legendą stała się już chusta 😉. 

Wycieczka dla nas kompletnych poza Teresą amatorek gór była bardzo ambitna, Czerwone Wierchy, start z Zakopanego Drogą nad Reglami do Doliny Strążyskiej, następnie w kierunku Wyżnej Przełęczy Kondrackiej, do osiągnięcia wysokości 2005 m n.p.m. na Kopie Kondrackiej,  dalej Doliną Kondratową do schroniska, meta w Kuźnicach.

 Ponad osiem godzin na górskich szlakach…Osiem kobiet, z czego pięć tenisistek, wyruszyłyśmy na sportowo, energicznie, z uśmiechami, żartami, optymizmem. Pogoda dopisywała, humory i zapał również. Pierwszy postój po godzinie spokojnego marszu, oczywiście zdjęcia, posiłek regeneracyjny i w drogę na wysokie szczyty. Większość z nas zaopatrzona w kijki do nordic walking, wszystkie intensywnie prowadzące życie sportowe nie bałyśmy się wyzwania, no ja może trochę, bo po zapaleniu płuc nie wiedziałam jak to będzie. I kondycyjnie podołałam znakomicie, ale zdarzyło się coś innego…, atak paniki, tuż przed szczytem. Patrząc w dół uświadomiłam sobie jak wysoko jesteśmy, zaczęłam płyciej oddychać i ogarnął mnie lęk…trwało to dobre kilkanaście minut… Na szczęście dzięki pomocy i mądrości Teresy i Marysi udało mi się nad tym zapanować. Bałam się bardzo, właściwie nie umiem opisać czego, nie wysokości, tylko tego, że jestem poza dostępem do cywilizacji, pomocy, po za planem i nie mam wpływu ani kontroli nad tym co się może wydarzyć. Nie wydarzyło się nic złego, a ja swój lęk okiełznałam, co dało mi ogromny zastrzyk energii i pewności siebie.

Tatry są przepiękne, widoki zapierały nam dech w piersi, zdjęcia tego nie oddają w pełni. Człowiek staje, patrzy na ten ogrom naturalnego piękna, zachwyca się i może tylko podziwiać.

Góry mają w sobie tajemnice i coś takiego co powoduje, że chcesz się zmęczyć, maszerować, pocić się, wspinać, tylko po to, żeby stanąć na szczycie i …w milczeniu patrzeć na ten bezkres mistycznego cudu.

Ludzie w górach też są inni, bardziej otwarci. Spotkałyśmy na szlaku bardzo pozytywnych i przyjaźnie nastawionych wspinaczy, nawiązuje się nić porozumienia, ktoś pyta o maść przeciwbólową, ktoś życzy miłego wspinania, przepuszcza z uśmiechem, a jeszcze ktoś inny nawet daje numer telefonu i proponuje spotkanie😉. Jedna z naszych koleżanek, Milenka ma dobrą rękę do swatania ludzi i kto wie, czy nie uda jej się stworzyć pary, która poznała się w romantycznych okolicznościach przyrody, w Tatrach.

Góry łączą ludzi wspólnym doświadczeniem, nasza grupa dziewczyn spędziła świetny czas razem, poznałyśmy się i polubiłyśmy się jeszcze bardziej. Na pewno to nie będzie nasza ostatnia wspólna wycieczka, następną może uda się połączyć z turniejem tenisa w Zakopanym.

W górach poznaje się naprawdę drugiego człowieka, na szczęście wyprawa poza moim atakiem lęku obyła się bez żadnych złych doświadczeń, nie byłyśmy wystawione na trudne wyzwania i stresy, nie było burzy, deszczu, lawiny, itp., ale jednak mam wrażenie, że poznałam dziewczyny lepiej niż podczas wspólnego meczu tenisowego. Wiem, że można na nie liczyć, że w razie potrzeby zaasekurują.

Po zejściu na dół do Kuźnic, usiadłyśmy na pysznym jedzeniu i podsumowaniu wyprawy. Nasza Tereska, tenisowa i tatrzańska mistrzyni zafundowała nam dzień pełen pięknych doznań i była z nas bardzo dumna, że dałyśmy radę, bo trasa była dość trudna jak na pierwszy raz. A my z satysfakcją z wykonanego zadania pałaszowałyśmy pomidorówkę, kwaśnicę, oscypki, zaśmiewając się głównie  z love story o kryptonimie Darek😉

Ponad osiem godzin w górach na szlaku, ponad 20 km w nogach, wejście wyzwanie, zejście z pionowych kamieni chyba jeszcze większe  szczególnie dla łydek😉, strach pokonany, doświadczenie znakomite i świetny czas z fantastycznymi kobietami.

Zawdzięczamy to tenisowi, gdyby nie nasza tenisowa pasja i spotkania na kortach nigdy nie poznałabym Teresy, Marysi, Justyny, Magdy, nie poszłybyśmy razem w Tatry. Jest dobra energia miedzy nami i to jest cudowne. Dziękuję Dziewczyny! Do zobaczenia na kortach i na górskich szlakach.

 


ANGIELSKA TRAWA NABIERA BIAŁO-CZERWONYCH BARW

ANGIELSKA TRAWA NABIERA BIAŁO-CZERWONYCH BARW

Jest gorąco, po trzecim, chłodnym prysznicu, delektując się pysznymi lipcowymi czereśniami, w oczekiwaniu na dzisiejsze półfinały Wimbledonu wśród pań, nie mogłam się powstrzymać, żeby  nie napisać o tym co wydarzyło się wczoraj i w ostatnim tygodniu na londyńskiej trawie.

Moi bohaterowie zeszłego tygodnia juz nie grają, zarówno Magda Linette jak i Andy Murray odpadli. Drugi tydzień ma nowych bohaterów i ulubieńców tłumów.

Na samodzielnego lidera uwielbienia wyrósł Hubert Hurkacz. Chłopak, na którego nikt specjalnie nie stawiał, mimo, że całkiem niedawno wygrał bardzo prestiżowy turniej w Miami, to jego ostatnie przegrane mecze zdecydowały, że fani, eksperci i inne tuzy raczej sypali złotymi radami, pełnymi sarkazmu. Głównie chciano zwalniać jego trenera, zatrudniać psychologa i w ogóle to w sumie beznadzieja z tym Hubertem, ma już trochę lat, a nie jest w stanie przekroczyć pewnych limitów i wspiąć się na szczyt. Hmmm…Od wczoraj narracja jest już zupełnie inna, a mianowicie Hubert wygra Wimbledon, no bo skoro pokonał Federera to teraz już z górki?

Niezmiennie uwielbiam takie perełki wirtualnych forów i dyskusji.

Hubert Hurkacz wczoraj zagrał bardzo dobry mecz, pokonał swojego idola Rogera Federera w trzech setach w ćwierćfinale Wimbledonu, królestwie Rogera na korcie centralnych. Ustanowił też parę rekordów, Federer nigdy nie przegrał na Wimbledonie seta do zera, przegrał tylko raz w takim stosunku, w Paryżu w meczu z  Rafaelem Nadalem. Hubert jest czwartym Polakiem w historii, który dotarł do  fazy ćwierćfinałowej  rozgrywek Wielkiego Szlema, po Wojciechu Fibaku, Łukaszu Kubocie i Jerzym Janowiczu. Obok Jerzego Janowicza, Igi Świątek i Agnieszki Radwańskiej dołącza też do polskiej czwórki półfinalistów Wielkich Szlemów. Jest i truskawka na torcie, Hubert i jego bliscy mają  dożywotni wstęp na mecze Wimbledonu jako goście, całkiem przyjemny przywilej, który Hubert sobie wywalczył byciem w finałowej ósemce.

Jutro w półfinale zmierzy się z rozgrywającym świetny turniej przystojnym Włochem Mateo Berrettinim, teoretycznie rywal łatwiejszy, ale czy na pewno?…Roger Federer w swojej najlepszej formie nie popełniałby tylu błędów ile wczoraj, tenisistów  takich jak Hubert, wysokich, z mocnym serwisem, ogrywał z łatwością, ale kiedyś, teraz już nie daje rady. Za to Berrettini jest na takiej samej fali wznoszącej jak Hubert, obydwoje grają o najwyższą stawkę,  o finał Wimbledonu i obydwoje chcą się w nim znaleźć. Jutro wielkie święto i uczta  dla fanów tenisa, bardzo mocno trzymam kciuki za Huberta Hurkacza, niech gra pięknie i sięgnie po swoje marzenia.

Drugą parę półfinalistów tworzą  Novak Djokovic i DJ raper niepokorny Denis Shapovalov, oh jak ja bym chciała, żeby młody sprawił niespodziankę i pokonał pewniaka do zwycięstwa całego turnieju Djokovica.

U pań wystartował pierwszy półfinał Barty – Kerber, Ashley to moja ulubiona grające obecnie tenisistka, kibicuję, żeby wygrała z Angelique, chociaż Kerber na Wimbledonie pokazała wszystkim, którzy wysyłali ją już na emeryturę, że w tenisa nadal gra świetnie i te życzenia są lekko przedwczesne. To na pewno będzie dobry mecz.

Drugi półfinał to będzie mecz Karoliny Pliskovej z Aryną Sabalenką. Obydwóm tym paniom kibicuję. Karolina jest już tyle lat w światowej czołówce i podobnie jak Agnieszka Radwańska nie zdobyła jeszcze żadnego tytułu Wielkiego Szlema. Zasługuje na to i fajnie jakby jej się to udało. Całkiem niedawno ograła ją w finale w Rzymie Iga 0:6, 0:6, tylko, że to już historia i to Karolina jest w półfinale Wimbledonu a nie Iga.

Aryna Sabalenka, kolejna tenisistka bez tytułu Wielkiego Szlema, a grająca kosmiczny tenis i jak najbardziej mająca papiery na to, żeby sięgnąć po trofeum kończące Wimbledon. Tylko niech troszkę ciszej krzyczy…

Oglądam, kibicuję i przenoszę te topowe doświadczenia mistrzów na swoje lokalne tenisowe podwórko. Wczoraj grałam mecz z nastolatką, miałam go odwołać z powodu niezbyt dobrego samopoczucia po szczepieniu, ale  zagrałam, bo wiedziałam, że to jedyny termin, w którym ten mecz możemy rozegrać, bo potem obydwie wyjeżdżamy na wakacje. 

Obydwie podchodziłyśmy do meczu jako liderki grupy, Maja miała trzy  wygrane mecze na trzy rozegrane, ja dwa wygrane na dwa rozegrane, obydwie w tej rundzie ligi jeszcze nie przegrałyśmy. Do wczoraj …, wczoraj przegrałam ja, 2;6, 5;7 . W pierwszym secie nie grałam nic, hebel jak to mówimy w slangu?Obudziłam się dopiero w drugim secie, przegrywałam 1:3, żeby w końcu zacząć grać, doprowadziłam do stanu 5:4 i byłam o krok od wygrania drugiego seta, niestety się nie udało. Taki jest tenis właśnie, jednego dnia grasz tak, że zupełnie mimochodem po prostu idzie gładko, wszystko wychodzi, a czasami mimo chęci nie jesteś w stanie wykrzesać z siebie za wiele. Tak było wczoraj , dziś kolejny mecz, w sobotę jeszcze jeden przed wyjazdem na wakacje, na których oczywiście też będę grać w tenisa?Każdy z tych meczy może mieć inny scenariusz, ale jedno jest pewne, wygrywa zawsze jeden zawodnik, pokonany schodzi drugi. Nauczyłam się już przegrywać ładnie, wiem, że to jest wpisane w ten sport. Nie chcę tylko tak grać, a właściwie nie grać jak wczoraj w pierwszym secie. Myślę, że Roger Federer po meczu z Hubertem, mógł mieć podobnie ? na pewno był wkurzony na to w jakim stylu przegrał trzeciego seta do zera.

Jak jesteś pasjonatem, wkładasz serce i całego siebie w to co robisz, to chcesz perfekcji , doskonałości i wymagasz od siebie dużo, bo wiesz, że potrafisz i możesz.

Jutro niech będzie piękny dzień dla Huberta i polskiego tenisa, niech internetowe fora rozgrzeją się do czerwoności ?niech  zielona londyńska trawa kiełkuje  na biało-czerwono, tak żeby w niedzielę w pełni rozkwitnąć! 

 


LIPCOWE WIBRACJE

LIPCOWE WIBRACJE 

W minioną sobotę odbył się kolejny z cyklu turniejów mikstowych organizowanych przez tennis stories by kate LIPCOWE WIBRACJE. Na starcie w T&CC w Giebułtowie pojawiło się 24 graczy, 12 par mikstowych, 12 tenisistek i 12 tenisistów plus paru gości. Po raz pierwszy miałam kilku nowych uczestników Kingę, Marysię, Mariolę, Agatę , Grzesia i Artura, resztę stanowiła stara, dobra  i sprawdzona gwardia  krakowsko- śląska?

Faza grupowa była bardzo zacięta, o zwycięstwie w wielu meczach decydowały tie-breaki, na trybunach raz po raz rozlegały się oklaski zaproszonych gości, wymiany, akcje, gra to był mistrzowski poziom. My z moim partnerem  Mariuszem zagraliśmy świetny mecz grupowy przeciwko bardzo dobrej parze Viktorii i Tomkowi, wygraliśmy 6:4, 6:3. Drugi mecz grupowy przegraliśmy z parą Mariola i Artur i po fazie grupowej z powodu złego samopoczucia Mariusza nie graliśmy już w drabince pucharowej. Na szczęście Mariusz poczuł się później lepiej i do końca już tylko jako gość mógł bawić się na turnieju.

Po fazie grupowej  8 par zmierzyło się w ćwierćfinałach, 4 wzięły udział w półfinałach turnieju pocieszenia. Mecze tej fazy to był naprawdę kawał świetnego tenisa. Zaangażowanie , zapał uczestników robił niesamowite wrażenie, wszyscy grali fantastycznie.

W półfinałach spotkali się Mariola z Arturem przeciwko Kindze i Jaromirowi oraz Ania i Grzegorz przeciwko Marzenie i Markowi. Krakusy i Ślązacy stoczyli siostrzano-bratobójcze pojedynki?Mecze były bardzo dynamiczne, wyrównane, długie, ze zwrotami akcji. Czas nas gonił i wiedzieliśmy, że finału nie zdążymy rozegrać, dlatego też finaliści zajęli ex aequo I MIEJSCE. Byli to Kinga z Jaromirem i Ania z Grzegorzem, ogromne gratulacje!

Turniej pocieszenia po finale z Anetą i Darkiem wygrali Viktoria i Tomek, gratulacje!

Gra na kortach szła swoim torem, a w kuluarach, w strefie relaksu toczyły się świetne towarzyskie rozmowy, oczywiście muzyczka w tle, wibracje, tańce, wygłupy. Zabrakło nam tylko słonecznej pogody , nie mogliśmy się rozkoszować widokami naszej lokalnej Toskanii?

W naszym chilioutowym pokoiku mogliśmy zjeść pyszne rzeczy przygotowane przez Enoteca ( Ewa dziękuję), chlebek od Dominika i Kasi z piekarni Młyn  i specjalnie przywiezione  z nad morza przez Łukasza wędzone jesiotry , smak rajski?

Uczestnicy mieli też możliwość sprobowania pysznych, zdrowych musów owocowych i warzywnych dostarczonych prze partnera turnieju OWOLOVO oraz po wycieńczających meczach wzmocnić się napojami VITAMIN C SYNERGY DRINK od firmy My Vit Ltd.

Pucharów jak to na moich turniejach jest w zwyczaju nie było?Za to każdy z uczestników dostał tzw.kate gift pack ? z fajnymi  gadżetami od tennis stores by kate, OWOLOVO i od kolejnego partnera turnieju SOBIESŁAW ZASADA AUTOMOTIVE.

Wśród uczestników turnieju zostały rozlosowane nagrody dodatkowe, vouchery na pyszną pizze i wino do ENOTECA oraz parasole od Mercedesa.

Zwycięzcy turnieju głównego i pocieszenia dostali vouchery na kilka godzin gry na kortach od partnera turnieju T&CC w Giebułtowie.

Dziękuję wszystkim moim GOŚCIOM, że Wam się chce u mnie grać, że lubicie, że dajecie swoją świetną energię, że tworzycie społeczność pasjonatów tenisa.

Dziękuję wszystkim Partnerom wydarzenia i sponsorowi głównemu firmie LESTER HOLDING za zaufanie do mnie, za wsparcie inicjatywy początkującej blogerki ?, za inwestowanie w rozwój sportowego wizerunku i tenisowej aktywności.Mam nadzieję, że to dopiero  wspaniały początek naszej wspólnej współpracy i przygody. 

Dziękuję G za jak zawsze profesjonalne, najpiękniejsze tabelki turniejowe i rozpiskę meczy.

W głowie kiełkują mi kolejne pomysły na tematyczne turnieje, zobaczymy się już wkrótce.

Najważniejsze jest to, że udaje mi się gromadzić na moich turniejach wspaniałych ludzi. Nasze grono cały czas się powiększa, poziom tenisa jest bardzo wysoki, ale oprócz tego łączą nas podobne klimaty, lubimy spędzać ze sobą fajnie czas.  Pasja do gry, walka  do ostatnich sił, do kończącej piłki jest w krwiobiegu nas wszystkich, kochamy tenisa i kochamy życie.

Dziękuję, że jesteśmy razem!

 


moje tenisowe początki

MOJE TENISOWE POCZĄTKI

MOJE TENISOWE POCZĄTKI

Swoje tenisowe epizody z młodości pominę , bo ich nawet dobrze nie pamiętam i nie są zupełnie istotne.

Cała historia zaczyna się mniej więcej 4 lata temu , kiedy tuż obok mojego domu powstaje obiekt Perła Pękowic , a w nim  kort tenisowy, zielony , tuż nad rzeką, kameralne , cudowne miejsce. Wtedy odkrywam , że zdecydowanie marzę o tym, żeby zostać polską Marią Sharapovą?Kupuję  piłki i prostą rakietę w przypadkowym sklepie sportowym , parę pierwszych, pięknych sukienek tenisowych i zaczynam zabawę. Najpierw odbijam z nastoletnim synem, od pierwszych dotknięć rakiety wiem ,że wreszcie znalazłam sport na który czekałam całe życie. Zakochuję się bezgranicznie i bezkrytycznie .

Po kilkunastu wspólnie zagranych treningach, na których fantastycznie się bawimy, wydaje nam się, że gramy  świetnie?

Na scenę wkracza pierwszy trener, Tomek , po kilku miesiącach wspólnych treningów , w moim odczuciu, teraz to już no naprawdę jestem dobra  ?

Kupuję pierwszą poważną rakietę ( Babolata) i …jestem już gotowa na turnieje …?reakcja  Tomka  bezcenna, delikatnie mówiąc jest mało entuzjastycznie nastawiony do mojego pomysłu, ale też nie odradza ,  ja swoje wiem i jestem READY jak Nadal ?

Na facebooku znajduję ogłoszenie o turnieju na kortach w Mysłowicach i namiar do Andrzeja Rosoła, dzwonię i wiem , ze trafiłam na prawdziwego pasjonata.

No to jadę …, kwiecień 2018, mój pierwszy turniej , grupa 3-osobowa, przeciwniczki od lat grają w tenisa i w turniejach, ale ja się nie stresuję, mam piękną sukienkę, świeci słońce , zaraz będzie maj, mój miesiąc , a na drugi dziń wylatuję do mojego ulubionego Playa De Muro na Majorkę, życie jest piękne?

Gramy…

Nokaut, całkowity…, dziewczyny szybko kończą mecz ze mną , a ja za bardzo nie wiem co się wydarzyło…Ania i Iza moje pierwsze turniejowe przeciwniczki są na szczęście dziewczynami z ogromną klasą , nie upokarzają mnie tak po ludzku, robią wszystko w meczu , żeby mimo wszystko trochę ze mną pograć…No i Andrzej , który daje mi duże wsparcie, zaprasza na kolejne turnieje ,  będę tam stałym gościem i członkiem fantastycznej wspólnoty tenisistek i tenisistów zgromadzonych wokół Tennis Open , które stworzył i nikt tak pięknie do mnie nie mówi jak on ,Kasieńko? 

 


TURNIEJ ZAKOCHAJ SIĘ W MIKŚCIE

TURNIEJ ZAKOCHAJ SIĘ W MIKŚCIE

Jest coś takiego w organizacji turniejów co mnie niesamowicie mówiąc kolokwialnie kręci.

Zawsze zaczyna się od pomysłu na nazwę, detale wizualizacyjne plakatu( specjalne podziękowania dla Anity, która moje pomysły na plakaty ubiera w artystyczne arcydzieła), koncepcja na grę, dobór uczestników, przekąsek, nagród itd. Po nitce do kłębka, powstaje projekt skończony i wdrożony. To mi zostało z pracy w korporacji, zadaniowość, bo tuż po skończonym  turnieju, dosłownie jak tylko wróciłam do domu, zrodziła się w  mojej głowie nowa koncepcja. Implus do mózgu wysłany, proces kreowania nowego turnieju rozpoczęty. Ale zanim odbędzie się nowy, dzisiaj moje  subiektywne sprawozdanie  z  ostatniego turnieju mikstowego ZAKOCHAJ SIĘ W MIKŚCIE.

W latach szkolnych pierwszy dzień wiosny obchodziliśmy na wiele sposobów, dzień wagarowicza, topienia marzanny ,dzień zakochanych, dzień tulipanów?

To te wspomnienia zainspirowały mnie do połączenia tych wszystkich elementów i stały się podwaliną turnieju.

Były zakochane pary, były piękne tulipany, czuliśmy się jak na odjazdowych wagarach od obowiązków, nie topiliśmy tylko marzanny?, ale przede wszystkim było dużo grania w tenisa.

 W turnieju wzięły udział 32 osoby, 16 par mikstowych, fajnych ludzi, świetnie grających w tenisa.

Zaprosiłam na turniej sprawdzonych znajomych ze Śląska i Krakowa, ale też parę nowych, świeżutkich znajomych?Intuicja, że ci akurat ludzie się polubią i zaiskrzy między nimi mnie nie zawiodła, towarzyska atmosfera była świetna.

Część par to zgrane pary mikstowe, ale byli też debiutanci, którzy po raz pierwszy grali ze sobą i szło im bardzo dobrze, a jedna z takich par, Viktoria i Tomek swój debiut turniejowy skończyła dopiero w półfinale!  A druga Ania i Jaromir wygrała turniej pocieszenia. Gratulacje! 

Mecze grupowe były bardzo zacięte i trwały troszkę dłużej niż zaplanowałam, ale warto było na to popatrzeć. Zaangażowanie, determinacja do ostatniej piłki, jeden kolega upadł na kolana i solidnie je obdarł, emocje sportowe były mocno wyśrubowane , nawet trzeba było je podczas jednego meczu studzić? A na kortach przede wszystkim rządził tenis, w najlepszym wydaniu, poziom gier był bardzo wysoki, zagrania, piłki i akcje  turniejowe były  warte tzw.stadionów świata. Szkoda, że w obecnych pandemicznych czasach nie może być na turniejach publiczności, bo gra zasługiwała na aplauz i głośne brawa.

Po fazie grupowej, dwie pary z pierwszych miejscy w grupach awansowały do turnieju głównego, pozostałe grały turniej pocieszenia. Faworyci nie zawiedli, w finale znaleźli się Marysia z Danielem i Agata z Gregiem. Wygrali Ślązacy, Agata i Greg, gratulacje! Muszę się pochwalić , że ja z moim partnerem mikstowym  Mariuszem mieliśmy przyjemność grać mecz grupowy z Marysią i Danielem i po bardzo wyrównanej walce, udało nam się pokonać tą sympatyczną parę finalistów.

Meczu o trzecie miejsce nie było, więc dwie pary zajęły je ex aequo Ania z Radkiem i wspomniana wcześniej para debiutantów Viktoria i Tomek.

W turnieju pocieszenia w finale wygrali krakowiacy Ania i Jaromir pokonując  po pięknym meczu Sonię i Mirka ze Śląska. 

Każda z par zagrała minimum cztery mecze, można było się solidnie nagrać, finaliści skończyli dopiero późnym wieczorem i w ogóle nie wyglądali na zmęczonych?

Podczas turnieju oprócz nagród za pierwsze miejsca , przyznałam kilka wyróżnień i tak:

ZAWODNICZKĄ  MVP TURNIEJU została Iza, najmłodsza i przemiła uczestniczka, grająca piękny technicznie tenis

ZAWODNIKIEM MVP TURNIEJU został Darek za świetne, kończące woleje, taktyczne rozwiązania meczowe i gentlemanstwo.

NAGRODA FAIR PLAY  powędrowała do Teresy, za całokształt postawy turniejowej 

NADZIEJĄ TENISA został Filip, najmłodszy uczestnik turnieju, jak głowa będzie spokojna podczas meczów to przyszłość przed Tobą świetlana chłopaku 

Przyznałam też kilka bardziej osobistych wyróżnień, dla Ani za pyszny sernik, dla Radka za muzykę, dla Marka za koordynację mobilną towarzystwa ze Śląska oraz za pomoc w sprzątaniu, dla Grzesia L za bycie duszą moich wszystkich turniejów i dla G! za zaangażowanie oraz dużą pomoc w ogarnięciu wielu około turniejowych tematów na czele z tabelkami. 

Dziękuję wszystkim Uczestniczkom i Uczestnikom turnieju, to było niepowtarzalne popołudnie i wieczór. Prawie nie mamy zdjęć?, nie było czasu ich robić , bo tak byliśmy zaangażowani we wspólne granie, pochłonięci wiosenną atmosferą i zapachem różowych tulipanów. To był zaszczyt Was gościć, do zobaczenia na następnym turnieju, tym razem singlowym MAJOWE WIBRACJE, szczegóły wkrótce. 


ŻEBY SIĘ CHCIAŁO CHCIEĆ...

ŻEBY SIĘ CHCIAŁO CHCIEĆ…

Podczas  jednego z moich ostatnich treningów miałam przyjemność poznać trenera i tatę naszych polskich sióstr Williams. Pan Piotr Robert Radwański prywatnie i zawodowo zna się z moim trenerem, ucięliśmy więc sobie krótką towarzyską pogawędkę. Miły, dowcipny pan, przyszedł na kort obok w dresie, w czapce z daszkiem( to zupełnie jak mój trener?), z koszykiem pełnym piłek. Towarzyszyli mu dwaj chłopcy, jeden nastolatek, drugi trochę starszy, adepci tenisa, których pan Radwański trenuje. I to mnie zainspirowało do dzisiejszego felietonu. 

Skąd czerpie motywację do trenowania pokolenia  kolejnych tenisistów pan Radwański, skoro osiągnął top topów w karierze trenerskiej ? Dlaczego mimo to chce mu się przyjść z koszykiem na kort i uczyć? Na pewno nie z powodów finansowych, wyzwań też chyba już większych niż doprowadzenie zawodniczki na światowy olimp tenisa nie ma i ciężko je przebić. A jemu się chce…

Dlaczego zawodnikom amatorom, którzy też osiągnęli na swoim poziomie najwyższą tenisową  klasę , pokonali już wszystkich, których mieli na rozkładzie w drodze na szczyt,  wygrali ligii, turnieje i dalej  im się chce, no właśnie, dlaczego?…Bo dlaczego się chce Serenie Williams i Rogerowi Federerowi to napiszę w osobnym felietonie?

Myślę, że tych wszystkich ludzi łączy nieustanny głód, nie chore nienasycenie, które frustruje, ale zapał do tego, żeby cały czas być w grze, żeby być aktywnym, żeby swoim przykładem wyznaczać trendy, być powodem, że inni nas naśladują, żeby inspirowa i żeby się spełniać. To jest ogromne szczęście być pasjonatem i ze swojej pasji zrobić sposób na życie. Ja się dopiero odważyłam niedawno, żeby w swojej pasji zanurzyć się całkowicie i jestem szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Jest mi łatwiej,  bo mam przed sobą  długą tenisową perspektywę nauki tego fascynującego sportu, zbierania doświadczeń, więc nie dość, że robię to co kocham, to jeszcze zapas motywacji mam na lata. A co potem, czy jest możliwość,  że dojdę do ściany, że tenis mi się znudzi, nie będzie dawał radości i oddam się zupełnie nowemu sportowi? Nie przyjmuję takiego scenariusza i chyba wiem jak do niego nie dopuścić.

Jeżeli już znalazłaś/znalazłeś w życiu to co kochasz nie pozwól, żeby ci się to wymknęło z rąk, nie zaniedbaj dziecięcej fascynacji i radosnego powodu dla którego robisz to co robisz. 

Jeżeli jesteś znudzonym, sfrustrowanym trenerem lub zawodnikiem, któremu się nie chce z zapałem uczyć innych, ani rozwijać siebie, odpuść. Jak masz rozpamiętywać, że kariera zawodnicza ci nie wyszła, albo frustrować się tym, że  trenujesz mało zdolnych amatorów zamiast Nadala, to nie rób tego sobie i innym, ale jeżeli wciąż gdzieś w głębi  siebie masz ten zew, to go na nowo ożyw, a zobaczysz jaką pozytywną  lawinę zdarzeń to uruchomi.

Nie jestem psychologiem sportu i oprócz tego, że jestem w zasadniczych sprawach dosyć konserwatywna, to na codzień fascynuje mnie wiele nowych ludzi, rzeczy, zdarzeń i często, dosyć szybko się nimi nudzę, nie znam  więc naukowej recepty na ciągłe utrzymywanie  motywacji. A jednak z tenisem jest inaczej, bo dla mnie to jest  właśnie to. Pielęgnuję pasję do niego każdego dnia. Jak spotykam podobnych do mnie pasjonatów jestem zachwycona, że jest nas całkiem sporo i nie martwię się, że nam się to znudzi. O wyższości różowych butów nad białymi możemy dyskutować godzinami?, podobnie jak o epicko zgranym kończącym woleju. 

 Mamy jako ludzie podobną hierarchię potrzeb, w której potrzeba spełniania swojego potencjału i samorealizacji, jest gdzieś na szczycie piramidy, dopiero kiedy zaspokoimy inne, podstawowe potrzeby angażujemy się w taki rozwój. Sądzę jednak, że bez względu na stopień realizacji innych życiowych potrzeb, jeżeli jesteśmy prawdziwymi pasjonatami, to jemy, żyjemy, kochamy, poznajemy, eksplorujemy i uczymy się z pełnym zaangażowaniem każdego dnia.

Widziałam to zaangażowanie w oczach taty sióstr Radwańskich, widzę u wielu moich znajomych tenisistów, trenerów zapał do tego, żeby w pełni realizować siebie i zarażać pasją innych, nam się po prostu chce chcieć!

Moje najbliższe motywacyjne wyzwanie to do końca sezonu letniego nauczyć się poprawnie 

serwować?, na rozkład biorę też mecze singlowe i chcę przynajmniej co trzeci wygrać?.Mam też w planach  pomysł na trzy świetne turnieje.

Pułapek nie przewiduję, przynajmniej sama ich sobie nie zafunduję. Jestem ciekawa, głodna nowości, otwarta na doświadczenia i naukę. Sama staram się kreować swoją rzeczywistość, nie boję się marzyć, a co lepiej tworzy przyszłość jak nie marzenia, których wizja realizacji jest najlepszym motywatorem. Chcę  po swoje marzenia sięgać tu i teraz.

P.s. Swoją drogą, jak będzie okazja zapytam pana Radwańskiego jakie jest jego trenerskie marzenie i dlaczego mu się dalej chce?…


WSPÓŁZAWODNICTWO RODZI RADOŚĆ CZY ZAZDROŚĆ?

WSPÓŁZAWODNICTWO  RODZI  RADOŚĆ CZY  ZAZDROŚĆ ?

Znam tenisistki i tenisistów , którzy nie grają w żadnych ligach, turniejach, nie rywalizują na punkty, grają wyłącznie z trenerami, czasami towarzysko ze znajomymi.  Czerpią z bogactwa tenisa pełnymi garściami, mają świetne sylwetki, znakomitą kondycję, często grają technicznie bardzo dobrze, ale z jakiegoś powodu nie chcą współzawodniczyć w amatorskich rozgrywkach, głównie z obawy, że presja jest  za duża i nie podołają. 

Trochę ich rozumiem, mój przykład pokazuje, że granie turniejów kiedy się ma praktycznie zerowe umiejętności mija się z celem. Startując w swoich pierwszych turniejach nabawiłam się głównie kompleksów, ale wyciągnęłam z tego cenną lekcję, wiele lekcji…

Nie można się porównywać z innymi, zarówno w sporcie jak i w życiu, im bardziej zaczynamy się porównywać z innymi, tym mniej wiemy o sobie. Zdrowa rywalizacja powinna rozwijać, nie frustrować.

Jeżeli moje tenisowe umiejętności są na poziomie  początkującym lub średnio zaawansowany nie mogę oczekiwać, że w meczu z tenisistką zaawansowaną, pro, albo najlepiej taką, która od dziecka trenuje tenisa lub jest instruktorką tenisa ( miałam takie mecze ), nawiążę walkę na tym samym poziomie lub ją pokonam. Nie można tego sobie robić. Można podziwiać takie tenisistki i krok po kroku, trening po treningu dążyć do tego, żeby grać technicznie tak jak one, nie zazdrościć, inspirować się. Kiedy tylko zazdrościsz, frustrujesz się, nie jesteś gotowa, gotowy, żeby współzawodniczyć.

Podziwiam wiele tenisistek i tenisistów, zawsze z dużą przyjemnością oglądam ich na kortach podczas amatorskich rozgrywek, mam swoich idoli w tym środowisku, chętnie ich komplementuję, słucham ich wskazówek i rad. Zauważyłam też jedną prawidłowość, im są lepsi tym bardziej chcą się dzielić swoimi doświadczeniami, nie mają kompleksów i potrzeby udowadniania swojej wyższości, tą potrzebę mają zwykle zupełnie inni tenisiści.

Dlatego mamy w  amatorskich ligach i turniejach podział na stopnie zaawansowania, tak ,żeby każdy mógł podołać wyzwaniom meczy, żeby rywalizacja była sprawiedliwa i rozwijająca. 

Niestety nie jest to takie oczywiste i  czasem w ligach, a głównie w  turniejach  jest prawdziwy galimatias. Mierzysz się z herosem, goliatem, a dysponujesz arsenałem środków motyla …, pół biedy jeżeli ci zaawansowani technicznie zawodnicy dają ci pograć, wtedy jest w miarę miło, ale najczęściej jest szybka egzekucja, dla żadnej ze stron tego widowiska niezbyt przyjemna.

Tego boją się ci tenisiści , którzy nie współzawodniczą. A że w tenisie głównie się przegrywa, nawet jeżeli ładnie to jednak się przegrywa, więc wolą sobie tego oszczędzić.

Z drugiej strony, jeżeli połkniesz bakcyla i tenis stanie się twoją pasją, naturalną koleją rzeczy jest to, że chcesz się rozwijać, grać mecze, wygrywać, rywalizować, sprawdzić się . Grając w lidze  czy w turniejach nabywa się pewności zagrań, poruszania się po korcie, którego geometria meczowa jest zupełnie inna niż treningowa, mimo, że kort ma ten sam wymiar, w meczu o punkty piłki tak idealnie nie wchodzą jak na treningu. Poznajesz siebie, swoje zasoby, swój potencjał, wytrzymałość, reakcję na stres, przyjemną ekscytację, współzawodniczysz ,myślisz, grasz z przeciwnikiem, a czasem też z samym sobą…  

I ta otoczka meczy granych na punkty, drabinki turniejowe, tabele, puchary, rytuały, często na jakiś wyjazdach, gdzie cały dzień spędzamy w gronie takich samych pasjonatów jak my, to jest właśnie sedno i piękno sportowej rywalizacji. Tyle wspaniałych doznań …, szkoda byłoby tego nie przeżyć.

Należy też zawsze pamiętać, że jesteśmy amatorami i gramy z amatorami, nawet najlepsi z nas to wciąż amatorzy, dlatego warto zachować swój niepowtarzalny styl bycia i gry, nie przejmować się, że nie wychodzi, albo wychodzi średnio, nie narzucać sobie zawodowej presji. Nigdy nie należy w amoku rywalizacji zgubić pasji i radości z tego, że gramy w tenisa po swojemu, co więcej,  z tej swojej niepowtarzalności warto zrobić atut.

Współzawodnictwo meczowe nie jest dla każdego, jeżeli budzi niezdrową zazdrość i rywalizację, powoduje duży stres, trzeba odpuścić ,ale jeżeli rozwija, daje  radość i pozytywny zastrzyk adrenaliny, dobrze jest  spróbować, byle nie za wcześnie. Trzeba posłuchać siebie, trenerów i odważyć się wejść na tą ścieżkę, pełną wrażeń, wyzwań i finalnie ogromnej satysfakcji,  bo jednak przychodzi ten pierwszy wygrany mecz, drugi, a potem następne… I już nie zazdrościsz, z radością i pozytywną ekscytacją współzawodniczysz na równych zasadach…Warto dać sobie szansę i jak na załączonym zdjęciu z Monacor, z królestwa Rafaela Nadala, po prostu:  ENJOY THE COMPETITION !


BYĆ JAK EDDIE "ORZEŁ" EDWARDS TENISA

BYĆ JAK EDDIE „ORZEŁ” EDWARDS TENISA 

   

 Skoki narciarskie, nasz sport narodowy, to nie jest moja bajka, ale już legendarny brytyjski skoczek Eddie Edwards jak najbardziej .

Krótkowidz jak ja , zawsze w okularach, ale nie tylko to nas łączy.

Jak sobie zaplanował tak zrobił, był pierwszym reprezentantem Wielkiej Brytanii uczestniczącym w igrzyskach olimpijskich w tej dyscyplinie sportu. Na prawie wszystkich zawodach, w których brał udział, był ostatni. Dysproporcja pomiędzy nim a innymi profesjonalnymi skoczkami była miażdżąca. To właśnie jego skoki stały się  i słusznie, powodem wprowadzenia kwalifikacji do zawodów, tak ,żeby  zawodnicy nie spełniający minimalnych technicznie kryteriów , nie mogli w nich startować. To trochę tak jakby najlepszy nawet amator tenisa chciał wystąpić w turnieju wielkoszlemowym z zawodowcami, jest bez szans. Publiczność jednak pokochała Eddiego, za jego odwagę, uśmiech i za to, że chciał spełniać swoje marzenia, mimo ograniczeń i słów politowania ze strony różnych specjalistów. 

Co po za krótkowzrocznością łączy mnie z Eddiem?

Jestem tenisowym orłem. Mozolnie idzie mi nauka tenisa i rozwój, pierwszy mecz wygrałam po ponad roku, odkąd zaczęłam grać w turniejach. 

Wstydziłam się na początku swojego turniejowego grania, usłyszałam tyle ironicznych tekstów o moim tenisie, większość moich przeciwniczek traktowała mnie z dużym pobłażaniem , jako tą fajną Kasię, która nie umie grać w tenisa i zawsze przegrywa, bo jest najsłabsza w turnieju, w lidze. Z jakiegoś powodu jednak się nie zniechęciłam, głównie dlatego, że autentycznie pokochałam ten sport, zaczęli się też pojawiać na mojej tenisowej ścieżce ludzie przyjaźni, wzmacniający mnie i budujący moją pewność siebie.

Jeden z nich, Adam, znakomity tenisista, powiedział mi coś bardzo cennego podczas naszego wspólnego tenisowego wyjazdu na sylwestra,  co zapamiętałam i wdrożyłam w życie : „ Kasia nigdy nie wstydź się tego jak grasz w tenisa”…i już się nie wstydzę…

Często po jakiś spektakularnych porażkach,  po meczach w których gram źle technicznie, zadaję mojemu trenerowi pytanie, że może jednak nie jestem w stanie nauczyć się solidnie grać w tenisa, że jestem przypadkiem beznadziejnym, beztalenciem, że nigdy nie osiągnę pewnego poziomu. On spokojnie odpowiada, że za rok będę w innym miejscu, że każdy przypadek jest indywidualny  i każdy potrzebuje innego czasu do osiągnięcia pewnych rzeczy, ale jednego się nie oszuka, to jak będę grała jest wprost proporcjonalne do ilości godzin spędzonych na korcie, do litrów wylanego potu, do setek powtórzonych w ten sam sposób uderzeń i do zagrania ich potem w meczu. Wiem , że są osoby, u których  progres przychodzi szybciej, mają łatwość wdrożenia tenisowych lekcji w swoją grę meczową, nie potrzebują tyle czasu ile ja, już to zrozumiałam i się nie frustruję.Pewnie, że wolałabym żeby mi też to przychodziło tak jak im, mimochodem, szybko i skutecznie, no ale nie przychodzi, muszę bardzo ciężko pracować, żeby się rozwijać. Mam nadzieję , że moja  determinacja i pasja prędzej czy później uciszą wątpiących, a przede wszystkim dadzą  wymierne rezultaty  i jakość  w mojej grze.

Od początku swojego turniejowego grania zamiast się wzmacniać i rozwijać , utrwalałam postawę Eddiego,  przegrywałam zawsze w nierównej walce, dlatego  bardzo ciężko było mi  uwierzyć w swoje umiejętności. To, że przegrywam stało się złym nawykiem. Teraz  przestawiłam swoje myślenie, tenis jest moją pasją, czy gram na punkty czy towarzysko staram się czerpać z tego taką samą radość, cieszy mnie każda dobrze zagrana piłka. Nigdy nie będę zawodniczką turniejową, waleczną ,zawziętą , która za wszelką cenę musi wygrać.  Nie biorę już udziału w turniejach elitarnych, gdzie grają zawodniczki z wyższym poziomem zaawansowania, pozostaje w strefie komfortowych rozgrywek średniozaawansowanych, gdzie mogę grać z zawodniczkami o podobnych umiejętnościach i czasami wygrywać mecze.

Ktoś powie, to nie rozwój, że stoję  w miejscu, ale kładąc na szali  z jednej strony komfort i przyjemność z gry, a z drugiej stres związany z nierówną rywalizacją wybieram dla siebie to pierwsze . Czekam cierpliwie na swój czas i wyższy stopień technicznego zaawansowania,  trenując rzetelnie, ufając mądrości trenera i jego wskazówkom. Wiem, że zawsze też mogę wrócić do mojego początku, grania na zielonym korcie nad rzeką, tylko dla przyjemności, bez żadnych punktów, presji, tylko po to, żeby się bardzo zmęczyć, pośmiać i być szczęśliwą.

Dla krytyków mojego tenisa mogę być damskim odpowiednikiem  Eddiego „ORŁA” EDWARDSA w okularach, przyjmuję  to z uśmiechem na ustach, mam swoją niepowtarzalną  tenisową ścieżkę, z wybojami, pod górę, ale zawsze w stronę słońca. Jestem dzika, niepokorna, trudna do okiełznania i ułożenia, co w tenisie nie pomaga. Dodatkowo jestem bardzo samokrytyczna wobec siebie i efekty chcę widzieć natychmiast tu i teraz, co jest absolutnie nierealne. To jest największy obszar do poprawy, nad tym pracuję , oprócz do znudzenia powtarzanych piłek granych kątowo. Tylko nielicznym udaje się przebić do prawdziwej mnie, znaleść sposób, żeby mnie utemperować i uspokoić,  jest  podobnie jak z dzikimi zwierzętami, albo oswoisz albo uciekasz …nie jest łatwo, większość ucieka?

Pozostając w tematyce skoków narciarskich, pewnie, że wolałabym być Adamem Małyszem tenisa, ale jestem Eddiem, a moim znakiem rozpoznawalnym jest pasja do gry, niespotykana i zaraźliwa.

Nie czekam na cud, akceptuję swoje porażki, ale nie akceptuję braku próby, dlatego próbuję cały czas być lepszą wersją siebie, dojrzałam, kto wie, co jeszcze ze mnie, tenisowego Eddiego wyrośnie…