TRZEJ MUSZKIETEROWIE
TRZEJ MUSZKIETEROWIE
Są tenisiści amatorzy, samouki, którzy nigdy nie uczyli się grać w tenisa z trenerami, uważają to za stratę czasu i pieniędzy, ale znakomita większość z nas zaczyna swoją przygodę z tenisem od pracy z trenerem. Tenis jest trudny, jest piłka, rakieta, którą tą piłkę trzeba uderzyć, trzeba to skoordynować z pracą nóg, rąk, oczu, głowy i celnie trafić w kort o jeden raz więcej niż przeciwnik. Praca z trenerem pozwala łatwiej tą sztukę opanować, daje namiastkę zawodowstwa. My amatorzy czujemy się ważni, wiemy, że doświadczenie, umiejętności i dobra ręka trenerska przeprowadzą nas przez meandry tej gry prosto do gwiazd?, a gwiazdy w zależności od naszego potencjału albo są malutkie i ledwie świecą, albo swoją mocą rozświetlają całą galaktykę.
U mnie z trenerami jest trochę jak z zakochiwaniem się, jestem kochliwa niegroźnie?.Nowo poznaną osobą, która mnie zaintryguje, fascynuję się namiętnie do czasu, aż pierwsze zauroczenie minie i wtedy dopiero wiadomo czy warto i czy jest poważnie…Mam szczęście do trenerów, z każdym z nich było i jest poważnie? To jaką jestem zawodniczką im zawdzięczam, a każdemu z nich zawdzięczam dodatkowo coś innego. Wszyscy są fantastycznymi fachowcami, mają nieszablonowe osobowości i są charyzmatyczni.
O wakacyjnym trenerze Darku już napisałam wcześniej , przedstawię teraz trzech trenerów, moich Muszkieterów, dzięki którym tenisowo jestem tu gdzie jestem, bo zaszczepili we mnie pasję do tej pięknej gry.
Namiar do Tomka dostałam od sąsiada, Krzysztofa poznałam dzięki Tomkowi, za to Rysia upatrzyłam sobie sama. Obserwowałam go jak trenuje tenisistów, zaintrygował mnie jego głos, spokój, opanowanie i to jak perfekcyjnie gra…, ale nie sądziłam, że ktoś taki jak on zgodzi się zostać moim trenerem, a jednak został.
Moi trenerzy są skromni i niemedialni, ale zgodzili się na użycie swoich nazwisk w moim felietonie, a Rysiu dodatkowo dał mi ze swojego prywatnego archiwum to zdjęcie, które dodaje do dzisiejszego felietonu, z małymi siostrami Radwańskimi na swoich kolanach, piękna historia polskiego tenisa!
Poznajcie moją gwardię:
TOMEK KWAŚNIEWSKI
Zabójczy backhand i slajs, mistrzowskie uderzenia, oaza spokoju, dyskrecji, nie narzucający, nie dominujący, nie miał ze mną łatwo. Powiedzmy szczerze, nie przejawiałam specjalnego talentu do tenisa, ale byłam tak bezkrytyczna i zachwycona swoją grą, że po paru miesiącach treningów, chciałam jechać na mistrzostwa Polski …Tomasz nie protestował, spokojnie tylko nadmienił, że tam startują najlepsi zawodnicy z całej Polski, często trenerzy. Nigdy nie kpił, nie ośmieszał moich koślawych zagrań, nauczył mnie podstaw, sprawił, że połknęłam bakcyla i zakochałam się bezgranicznie w tenisie. Tomek trenuje cały czas z moim synem i zrobił z niego fantastycznego zawodnika. Przykład Filipa, który gra z Tomkiem od początku potwierdza moją teorię o kanarku?, Tomek nauczył Filipa świetnie serwować, grać jednoręczny backhand, woleje, smecze, technicznie wszystko doskonale, a u mnie dalej wróbelek? Tomek najlepiej wie jak dobrać naciągi do naszych rakiet i mamy wspólną słabość do ciastek czekoladowych…
Po miesiącach wspólnych treningów poszłam za nowym zauroczeniem?, pojawił się na mojej drodze dzięki Tomkowi, Krzysztof.
KRZYSIU SIENIAWSKI
Chyba nie ma w polskim środowisku tenisowym osoby, która nie zna Krzysztofa Sieniawskiego.
Genialny tenisista, kompletny technicznie, znakomite wszystkie uderzenia, finezja ruchów, zabójcza precyzja, i czucie piłki, wielokrotny mistrz Polski amatorów, ikona, a jednocześnie bardzo skromny człowiek. Pierwszy trening z Krzysztofem, to było dla mnie jak podpięcie do wzmacniacza z dużą mocą, inny wymiar, kosmos. Miłość od pierwszego wejrzenia?
Nadszedł czas dynamicznych, ciężkich treningów, progres nie był widoczny od razu, nie jestem tym złotym talentem ?, ale przyszedł . Złapałam pewność uderzeń, regularność, wreszcie zaczęłam grać bardziej poprawnie forhend, coraz lepiej zaczęło to wyglądać.
Krzysztof jest trenerem, który ze swoimi umiejętnościami, swoim nazwiskiem, sukcesami trenerskimi i zawodniczymi, mógłby odcinać kupony na Bahamach ?, ale jemu się chce, pracować z dziećmi, z początkującymi tenisistami, z młodymi zawodnikami, zaszczepiać im pasję, pokazywać, że w każdym wieku można zacząć, cieszyć się grą i grać fair play. Krzysiek ma dystans do amatorów z przerośniętym ego, uczy, że amatorski tenis ma dawać przede wszystkim radość i spełnienie, a presja, parcie na sukces, chora rywalizacja są bezsensowne i prędzej czy póżniej doprowadzą do frustracji. Krzysztof robi kawał znakomitej roboty dla tenisa. A chyba najlepsza nagrodą dla Krzysia są takie sytuację jak na ostatnim naszym treningu, gdy panowie z kortu obok poprosili go o poradę, jak mają grać tak mistrzowsko wolej i slajs jak Krzysztof, a on jak zwykle bardzo skromnie odpowiedział, że to jest kwestia treningów i że każdy tak może się nauczyć. Krzysiu no nie każdy jest Krzysztofem Sieniawskim, chociaż wielu by chciało?,z takim czuciem piłki trzeba się jednak urodzić.
I wtedy na scenę wkracza ON, najbardziej tajemniczy z moich trenerów, na korcie zawsze bez względu na porę roku, w czapce z daszkiem, człowiek z pięknym, intrygującym głosem?
RYSZARD MAJOR
Znakomity były profesjonalny tenisista, zawodnik z sukcesami, trener naszych eksportowych sióstr Radwańskich, grał podczas swojej kariery jako zawodnik prawie na wszystkich kortach świata.
Rysiu widząc mnie kiedyś na jakimś meczu deblowym z koleżankami ,zwrócił mi uwagę, że nie mam serwisu, że nie może patrzeć, jak to źle wygląda na tle moich innych całkiem dobrych uderzeń, że dysproporcja jest ogromna. Tak serwis to była zdecydowanie moja pięta Achillesowa, nigdy nie chciałam go trenować. Ryszard podjął wyzwanie i obiecał, że nauczy mnie serwować. Nie specjalnie w to wierzyłam…, ale zaczęliśmy treningi. Po paru żmudnych miesiącach na korcie, mój serwis zaczął wyglądać jak serwis, szału i mocy jeszcze nie ma , ale jest uderzany w miarę poprawnie technicznie. I chociaż, mimo instrukcji Rysia chwyt cały czas zmieniam w jego ostatniej fazie to stał się przewidywalnym elementem mojej gry. Cały czas nad nim bardzo mocno pracujemy, żeby w końcu był serwisem kompletnym.
Z Ryszardem trenuję już prawie rok, oprócz serwisu, ćwiczymy dużo celowanych, kierunkowych, precyzyjnych zagrań, powtarzając je do znudzenia. Rysiu uczy mnie taktyki i rozgrywania punktów w meczach, przed moimi ważnymi meczami zawsze ustalamy strategię na nie. Po robimy analizę co wdrożyłam i czy się udało albo dlaczego taktyka nie wystarczyła i co zawiodło. Rysiu wzmacnia moje poczucie tenisowej wartości, jest dla mnie ogromnym autorytetem jako trener i jako człowiek. Jest twardy, stanowczy, konsekwentny, ma ogromną kulturę osobistą i klasę. Nie odpuszcza, dzieli się ze mną swoim zawodniczym i trenerskim doświadczeniem, no i ten głos?…To dla mnie zaszczyt, że jest moim trenerem.
Dzięki Ryszardowi weszłam na zupełnie inny poziom tenisa.
Każdy z moich trenerów rozumie moją potrzebę zmian, docenia swojego poprzednika i nigdy nie podważa ani jego kompetencji ani metod nauczania.
Powtórzę znowu za legendarnym trenerem koszykówki Johnem Woodenem : …” Dobry trener potrafi zmienić grę, znakomity potrafi zmienić życie …”
Moja gra ewoluuje, robię postępy, ale najważniejsze jest to, że… Panowie zmieniliście moje życie zdecydowanie na lepsze!
I nauczyliście mnie najważniejszego, moja siła jest w mojej słabości, nie zapominam o tym nigdy i dlatego mój tenis jest taki piękny, prawdziwy i niepowtarzalny.
PO CO CI GŁOWA W TENISIE ?
PO CO CI GŁOWA W TENISIE?
Oczywiście głównie po to, żeby jej prawidłowo użyć podczas gry i to w sensie dosłownym , trzeba dobrze obserwować co się dzieje na korcie, w sekundzie dostrzec gdzie leci piłka, ubiec ruch przeciwnika , obrócić się, zrobić unik w odpowiednim momencie. Oczywista oczywistość, ale my tenisiści wiemy, że nasza głowa gra w meczach w zupełnie innym wymiarze, który ma decydujący wpływ na jego przebieg.
Kto z was nie przegrał tzw. wygranego meczu albo nie wygrał meczu praktycznie przegranego ?
Ja jestem w tym mistrzynią… wygrywam set 4:0, albo 5:2 i za chwilę koncertowo go przegrywam, zamiast domknąć wynik wszystko się rozjeżdża , najczęściej dlatego, że coś mnie zdekoncentruje albo wyprowadzi z równowagi. To może być cokolwiek, ale zwykle to jest np.nieprawidłowo w mojej opinii odkrzyknięty aut przez przeciwniczkę, albo np.trzy razy z rzędu taśma jej pomagająca , to nie jest tak , że rywalka nagle zaczyna grać świetnie, tylko właśnie takie „drobiazgi” rozsypują mi grę. I jeszcze , żebym potrafiła to przekuć w pozytywną agresję, wolę walki , nawet tą rakietę , żebym złamała ?, ale nie u mnie zaczyna się festiwal krytyki samej siebie, jaka to jestem beznadziejna , nic nie umiem i co ja w ogóle tu robię , pojawia się presja…no i przegrywam …, dobrze jak tylko tego prawie wygranego seta, ale bardzo często już cały mecz…
I właśnie po to jest głowa w tenisie, chłodna , dyscyplinująca, potrafiąca zmobilizować, sterować myślami ,dynamicznie reagować na wydarzenia na korcie. Tylko jak mieć tą chłodną głowę ?
Najlepiej mieć swojego psychologa sportu, który nas poukłada, no ale powiedzmy szczerze, wśród nas amatorów jest to jednak rzadkość . Co zatem robić ?
Utrzymać koncentrację w meczu, skupić się na każdej piłce , akcji, być tu i teraz, obserwować dynamikę meczu, reagować odpowiednio na piłki przeciwnika, przewidywać co może się wydarzyć, nie odjeżdżać myślami do tego co będzie jak wygram, co zjem na kolację, jak się ubiorę na randkę i dlaczego to słońce tak świeci mi prosto w oczy.
Mieć zawsze plan taktyczny na mecz , co zrobię w pierwszych gemach , jak wejdę w mecz , czy zacznę regularną grą długimi piłkami , czy zaskoczę ofensywnymi szybkimi akcjami, a może okopię się w defensywie i poczekam na błędy przeciwnika. Plan należy zrewidować , jeżeli okaże się , że jego realizację uniemożliwia nam rywal i wtedy wdrożyć tzw.plan B , który też trzeba mieć.
To bardzo pomaga uporządkować właśnie głowę , bo wtedy jesteś jak pilot w kokpicie, odhaczasz swoją listę zadań obowiązkowych do bezpiecznego zrealizowania celu podróży.
Nie zawsze wygrasz to oczywiste, ale jeżeli chłodna głowa będzie sterowała twoimi posunięciami na korcie, to nigdy nie będzie takich sytuacji , że nie zamkniesz seta z 5:2 na 6:2, bo coś cię wytrąciło z równowagi, może się to zdarzyć tylko wtedy jeżeli twój przeciwnik zacznie grać świetnie i cię zdominuje.
Czerpię też z meczy , które praktycznie już przegrywałam, bo było np.2:5 i 0:40 w gemie , a jakąś nadludzką siłą udało mi się to wygrać. Analizuję co się wydarzyło, że to wyciągnęłam i okazuje się , że to zaczyna się w głowie, tak jakby ktoś ( ja) włączył magiczny przyciski nagle wraca pewność siebie i pewność uderzeń, mowa ciała z przegranej wchodzi na zwycięską ścieżkę , co często zaskakuje rywala i wtedy to on zaczyna się gubić. Takie mecze są kluczowe do zbudowania swojej mentalnej siły.
Pozostają jeszcze rytuały, które pomagają głowie, na pewno kojarzycie rytuały Sereny , Marii, Rafy itd., ja może aż tak nie mam, ale jednak mam? , różowa owijka na rakietę , ulubiona bransoletka albo łańcuszek, piosenka słuchana i śpiewana w samochodzie w drodze na mecz, słowo tajemny klucz przed pierwszym serwisem i po wygranej spektakularnie piłce, trochę tego jest , czy pomaga zachować jasność i dyscyplinę umysłu ?
Tak i jeszcze daje niepowtarzalny efekt , że to jest takie moje, prywatne, że nikt nie zna mojej tajnej broni, która pomaga mojej głowie zbudować mnie jako pewną siebie tenisistkę.
Trzeba pamiętać jednak o tym, że są takie mecze i takie dni , że mimo dyscypliny taktycznej ,rytuałów , chłodnej głowy , przeciwnika w naszym zasięgu i tak nie idzie , nie i już i na to nie pomoże nawet najlepszy psycholog?
Mieć chłodną głowę w tenisie to znaczy doskonalić aspekt mentalny cały czas, bo jest on kluczowy w wygrywaniu meczy, trzeba się perfekcyjnie nauczyć wychodzić z sytuacji beznadziejnych na korcie i nie dopuszczać do utraty kontroli w meczach, nauczyć się grać z planem , ale bez presji.
Naprawdę można to wytrenować , jest trochę trudniej niż z forhendem, ale da się ?
Używaj swojej głowy mądrze , bo granica tego co możliwe jest właśnie w głowie, podobno…