ŁZY NOVAKA DJOKOVICA

ŁZY NOVAKA DJOKOVICA

W życiu jest czas na śmiech i łzy. Lubimy szczególnie momenty gdy rozpiera nas szczęście, łzy też czasem lubimy, ale tylko łzy radości i wzruszenia. Łez smutku, porażki, rozczarowania, tęsknoty czy żalu nie lubi nikt. Skończył się US OPEN, na którym było dużo radości i dużo łez. 

Novak Djokovic nie pobił rekordu 4 Wielkich Szlemów w roku, nie zdobył też 21 tytułu Wielkiego Szlema, ale zdobył serca kibiców swoimi łzami… Po raz pierwszy w finale z Medvedevem zobaczyłam innego Novaka, nie takiego, który zawsze mnie irytował swoją butą, arogancją, pajacowaniem, ale niepewnego, nieśmiałego, słabszego, ludzkiego. Wyszedł na ten finał nie jak po swoje, wyszedł jakby wiedział, że przegra. I przegrał dosyć gładko, nie grał na swoim mistrzowskim poziomie, było dużo błędów i chaosu w jego grze. I Novak się rozpłakał …, w jego oczach pełnych łez były wymieszane wszystkie emocje. Świat zobaczył, że wielki Novak nie jest bezbłędną maszyną do wygrywania, jest człowiekiem. Dla mnie to był piękny i wzruszający obrazek. 

Finał kobiet to były wyłącznie łzy radości. Dwie nastolatki Emma Raducanu i Leylah Fernandez z dalekich list rankingowych odprawiły z kwitkiem wszystkie wysoko notowane przeciwniczki i zagrały przepiękny mecz finałowy, który wygrała Raducanu. Bardzo fajny jest ich emocjonalny stosunek i zaangażowanie w grę, Leylah po każdej wygranej akcji uroczo zaciskała pięść i była zawsze skupiona, Emma pokazywała złość i pazura. Dziewczyny grają tenis kompletny, bez kompleksów, zdecydowanie idzie nowa, świeża jakość w damskich rozgrywkach.

Nie sposób nie wspomnieć o kolejnym młodym talencie, Carlos Alcaraz, chłopak ograł w fantastycznym meczu Stefanosa Tsitsipasa. Były łzy radości! Jak on cudownie grał, zero zachowawczości, mądrze, ofensywnie, zachwycił cały świat. Gdyby nie to, że w kolejnym meczu musiał kreczować z powodu kontuzji, to kto wie jak daleko by doszedł.

Światowe korty mają nowych bohaterów, a ja staram się szukać analogii do nich w  naszych lokalnych amatorskich rozgrywkach i znajduję zawsze.

4 września odbył się w T&CC w Giebułtowie turniej -memoriał poświęcony zmarłemu tenisiście.

Było dużo łez wzruszenia przy wspominkowym filmie o zmarłym, a na kortach trochę łez smutku. Kobiecy finał podobnie jak na US OPEN rozgrywały między sobą nastolatki.

Piękna pogoda, kort centralny, tłumy widzów, dziewczyny grały również świetny mecz, wygrała ta nieco starsza. Tenisistki pożegnały się z dużym szacunkiem, a ta która przegrała płakała, nie mogła powstrzymać łez. Wszyscy jej gratulowali, również zwyciężczyni, pięknej gry przez cały turniej i finału, ale jednak łzy zdominowały u niej ten moment. Jestem przekonana, że dojdzie daleko w swojej tenisowej karierze.Była na całym turnieju najmłodsza, gra świetny technicznie tenis, dużo trenuje i ma to coś, co jest najważniejsze i co kształtuje mistrzów, nie wstydzi się pokazać prawdziwych emocji, nie jest zimna i wyrachowana. Matylda COME ON!!!

Może Novak Djokovic nie pobił rekordu, może nasza lokalna młoda tenisistka nie wygrała finału, ale idą właściwą ścieżką na mistrzowskiej drodze. Takich zawodników, pełnokrwistych, a nie przewidywalne maszyny chcemy oglądać i podziwiać. To dla nich zarywamy noce, kibicujemy ich pojedynkom, płaczemy łzami radości, dumy i wzruszenia. 

A łzy smutku? Nawet jeżeli się pojawią to przeminą i zapomnimy o tym co nas przygnębia, rozczarowało i zawiodło…nie czas na łzy …


MURRAY-TSITSIPAS GATE

MURRAY-TSITSIPAS GATE

Od kilku dni trwa ostatni tegoroczny turniej Wielkiego Szlema, US OPEN, w mieście, w którym udać może się wszystko i które nigdy nie śpi, w Nowym Jorku. Obrońca tytułu Dominic Thiem z powodu kontuzji niestety nie przyjechał na Flushing Meadows, ząbki na zdobycie poczwórnej wielkoszlemowej korony ostrzy sobie oczywiście Novak Djokovic. Tytułu w singlu kobiet bronić będzie Naomi Osaka.

Początek turnieju, po pierwszej rundzie bez większych niespodzianek, faworyci wygrywają, ale poza tenisem dzieją się w Nowym Jorku podczas meczy historie, które rozpalają świat.

Zacznę od stylizacji, ktoś kto zaprojektował  bezkształtne sukienki  dużej firmy odzieżowej na tegoroczną edycję turnieju, kompletnie nie trafił, ani krojem ani kolorami. Sporo dyskusji na forach tenisowych jest teraz o tym i oczywiście wiadomo, że nie szata zdobi człowieka, ale te szaty nie zdobią zdecydowanie. Sukienki jednak to tylko estetyczny problemik, bo prawdziwa afera zrobiła się po meczu Andy Murraya ze Stefanosem Tsitsipasem.  Mecz był świetny, pięć zaciętych setów, prawie pięć godzin gry…Kibicowałam Andy Murreyowi, z sympatii i też dlatego, że Tsitsipasa tak bardzo nie lubię, z tych młodszych tenisistów to jestem w fan clubie Zvereva😉

Mecz wygrał Tsitsipas,  ale wcześniej wziął dwie przerwy toaletowe dłuższe niż zwykle biorą tenisiści. Czy zrobił to celowo, żeby wybić z gry Murraya, czy rzeczywiście miał fizjologiczną potrzebę, to wie tylko on, niestety dla widowiska tenisowego to miało swoje konsekwencje. Bardzo chłodne pomeczowe pożegnanie panów, duża dezaprobata ze strony Murraya i słowa o braku szacunku. No a potem jeszcze twitter i wirtualny świat pochłonęły na dobre wszystkich fanów tenisa. Murray napisał ironicznie, że wizyty w toalecie Tsitsipasa zajęły mu więcej czasu niż lot Bazosa w kosmos…Sztab Tsitsipasa odpowiedział, że takie słowa ze strony takiej legendy to słabo…No i właśnie…Zasadnicze pytanie brzmi, czy gdyby Murray wygrał to podnosiłby sprawę tych przerw?… Myślę , że tak , Murray to trochę inna szkoła tenisa niż Greg.Stawiając sprawę obiektywnie, Tsitsipas nie zrobił niczego nagannego, ale Murray odebrał to jako element taktyki, poigrywania, lekceważenia. Może Sir Andy jest przewrażliwiony, a może Tsitsipas doskonale wiedział, jak wygrać ten mecz nie tylko na korcie.

Zawsze takie sytuacje przekładam na nasz amatorski świat. Ostatnie tygodnie spędzam głównie na graniu meczy ligowych, nadrabiam zaległości, nie mam czasu na normalny trening, tylko mecz za meczem. To jest konsekwencja tego, ze zapisałam się do trzech różnych lig i czasowo to się niestety nie spina, ale za to jest potężny materiał na felietony…

Miałam w poniedziałek mecz w lidze, którą oceniam bardzo wysoko, za  dobór zaawansowania uczestniczek zgodny z poziomem grupy. No i trafiłam na przeciwniczkę, z którą od początku chemii nie było. Zarezerwowała tylko półtorej godziny na mecz, gdy spokojnie próbowałam z nią na początku  towarzysko rozmawiać, odpowiadała raczej półsłówkami i  że jej ten czas zawsze wystarcza na mecze. Generalnie, to dziewczyna z typu, który kiedyś opisałam w felietonie, typ toksyczny, czyli taki, który robi ci łaskawie zaszczyt, że z tobą gra. Z gemu na gem było coraz mniej przyjemnie, tenis nie mający za wiele wspólnego z tenisem, balon, krótka piłka i gemy uciekały na konto przeciwniczki. Pomiędzy gemami grobowa cisza, tylko po każdym gemie przeciwniczka musiała podbiegać do tablicy wyników, żeby dodawać na swoje konto kolejny wygrany gem…W pierwszym secie ugrałam jednego gema, przelobowała mnie w ostatnim punkcie tym razem autowo, ale oczywiście jak krzyknęłam aut, bo był całkiem spory, to zapytała , o na pewno ?…

Uwagi na temat mojego tenisa, typu, złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy, czy też może nie powinnaś grać w lidze, jak nie umiesz przegrywać itp. mądrości  to już było za dużo. Drugiego seta przegrałam do zera i po nieco ponad godzinie mecz się skończył. Pogratulowałam jej wygranej, podałam rękę i dodałam, że nigdy więcej takich meczy sobie fundować nie będę.

Czy miałam szansę z nią wygrać na korcie, chyba nie, gra tenis, którego najbardziej nie lubię., wygrała zasłużenie. Ale poza kortem …jednak nie…

Nie mam problemu z przegraniem meczu, w bilansie rozegranych przeze mnie meczy i tak więcej przegrywam, biorę to na tzw.klatę, ale granie z tenisistką, która nie ma do ciebie szacunku, bo od początku traktuje cie jako słabszą tenisowo zawsze będzie dla mnie tak po ludzku niezrozumiałe. Wróciłam właśnie ze świetnego meczu, prawie dwu godzinna walka, przeciwnik bardzo sympatyczny, chwalił mnie za obronę i zawziętość, przegrałam 4:6, 1:6. Wróciłam do domu uśmiechnięta, a nie sfrustrowana, bo tenisista po drugiej stronie siatki potraktował mnie z szacunkiem.

Dlatego rozumiem Murraya i jestem po jego stronie w tej toaletowej aferze. Szacunek przede wszystkim, a nie wygrana za wszelką cenę. Może złotowłosy, grzeczny Greg nie jest aż taki nieskazitelny,  tak  jak wielu przeciwników spotykanych  na korcie przez których schodzimy do szatni smutni, z opuszczoną głową. Ich wygrana jednak ma gorzki smak…

Mam nadzieję, że tegoroczny US Open dostarczy nam świetnych tenisowych wrażeń,  a oszczędzi zachowań z gatunku tych nie fair play, a tenisowi amatorzy oduczą się meczowego i około meczowego cwaniactwa.