PRESJA NA MILIONY

PRESJA NA MILIONY

Trwa właśnie kolejna edycja Wielkiego Szlema- Roland Garros, na pełnych publiczności  ceglastych kortach w Paryżu. Pachnie mączką, kurzy się, brudzą się tenisowe ubrania, buty, skarpetki, pogoda kapryśna, trochę słońca, trochę pada, wieje. Idole grają, weszli na sportowe areny  z oczekiwaniami, z kontraktami, z rankingami, z marzeniami, chce wierzyć, że z pasją. Każdy z nich teoretycznie ma szansę na triumf, w drabince głównej Roland Garrosa nie ma słabych tenisistów, ale jak wiemy zwyciężyć może tylko jeden. 

Kalendarz całorocznych przygotowań jest podporządkowany głównie turniejom wielkoszlemowym , to tu zdobywa się najwięcej punktów w rankingu, sławę, pieniądze, prestiż i tu przechodzi się na zawsze do historii. Mówi się, że po wygraniu jednego z czterech turniejów Wielkiego Szlema już nic nie trzeba udowadniać. Czy jednak na pewno ?…

Na obrońcach tytułu presja ciąży cały czas, czy znów zdobędą  tytuł, czy ich triumf to był jednorazowy wyskok, czy są w stanie się utrzymać na topie dłużej. Historia tenisa pokazuje, że tu jak w życiu, wszystkie scenariusze są możliwe. Są rekordziści, są gwiazdy jednego sezonu, są „przeciętniacy” z kilkoma tytułami, a widzowie i fani i tak szanują najbardziej tych, którzy zostawili na korcie serce i prawdę,  a ich kariera jest spójna.

Okazuje się, że tenisistki i tenisiści, w ogóle sportowcy są traktowani trochę jak towar, ich potencjał rynkowy jest oceniany na podstawie bardzo różnych parametrów. Dlatego świat dużych pieniędzy i kontraktów bardziej interesuje się  Emmą Raducanu i Naomi Osaką a nie Barbarą Krejcikovą  czy Igą Świątek, nawet jeżeli  ta ostatnia jest w tej chwili światowym numerem jeden. Z tych czterech pań została w grze w Paryżu tylko Iga, gra i to tak, że zmiata wszystko z kortu, unosi się tylko ceglany pył. Fenomenalna dyspozycja Igi trwa już kolejny tydzień, trzydzieste zwycięstwo z rzędu, w stylu, który nie pozostawia rywalkom żadnych złudzeń. Wydaje się, że nie ma na ten moment tenisistki, która jest w stanie Igę zatrzymać w drodze po Coupe Suzanne Lenglen, a jednak piękno tenisowej rywalizacji polega na tym, że dopóki nie zagrasz ostatniej zwycięskiej piłki, niczego nie możesz być pewien.

Zastanawiam się, co Iga Swiątek sobie myśli przed kolejnym meczem, czy z tyłu głowy ma te rekordy, które teraz wykręca, czy wizja przegonienia tych największych w historii jej towarzyszy, czy są tam pieniądze, te legendarne kontrakty, czy jest w niej głód, zabawa i pasja, a może po prostu jest w pracy i robi swoją robotę najlepiej jak potrafi. Wywiady dla mediów są też strategią wizerunkową, można wiele między wierszami wyczytać, Iga wydaje się dojrzała i zdystansowana, ale ja widzę  też w niej 21-latkę, rówieśniczkę mojego syna i widzę podobieństwo,  brak zachłyśnięcia się swoim talentem i doskonałością.

 To dobrze wróży, bo presja jaka jest teraz na niej jest poza nią, jest dla niej szansą, a nie negatywnym obciążeniem. Tak jakby to niespodziewane zostanie światową jedynką dodało jej skrzydeł, wyzwoliło to co od dawna w niej drzemało, pewność siebie, nie arogancję, spokój i moc uderzeń, nie agresję i butę, prawdę w tym co mówi o sobie, o tenisie, o Ukrainie, braku punktów na Wimbledonie. Iga już nie płacze na korcie z bezsilności i frustracji, nie jest już zagubiona, pojawiają się  co najwyżej łzy szczęścia i promienny uśmiech.

Jak uświadomisz sobie, że jesteś w czymś naprawdę dobry, to stajesz się wolny. Podejmujesz kolejne wyzwania, budując krok po kroku swoją historię, na swoich warunkach. Klucz do wszystkiego jest w twoich rękach. Potrzeba czasami wsparcia z zewnątrz, jakiegoś impulsu, dobrego zbiegu zdarzeń, ale to wciąż  od nas zależy co zrobimy z naszymi talentami, dobrostanem. Koncertowanie się na sztucznie wykreowanym wizerunków i na milionowych kontraktach to zawsze myślenie krótkodystansowe. Pieniądze prędzej czy póżniej pojawią się ogromne, bo takie są w tenisie dla najlepszych, ale wraz z nimi i szumem medialnym przychodzą załamania, spadek formy, brak poczucia celu i sensu. I te zawodniczki, które tej swojej tożsamości i prawdy nie umieją zbudować przegrywają nie zawsze tylko  na korcie, często przegrywają w życiu.

Iga Świątek jest na takim etapie, w takim miejscu, że czy wygra czy przegra Rolanda Garrosa to…wygra. Ona to wie i jest szczęśliwa. Wie, że to na jej sukcesy patrzą  inne tenisistki, że to ona kreuje damski tour i  grę. Tak po sportowemu  na pewno ma ochotę zgarnąć ten tytuł i może to zrobi, nie dla milionów na koncie, tylko dlatego, że wie, że może to zrobić. Wie, że jest silna, swoją pewnością, która krąży w jej krwiobiegu. A jak nie wygra, to nie popadnie w czarną rozpacz, tylko otrzepie buty z cegły i z uśmiechem na ustach i w oczach pożegna Paryż.

Presja nie jest słowem o miłym wydźwięku, nie ma w niej ciepła, wolności wyboru, lekkości. Brzmi ciężko, kojarzy się z walką za wszelką cenę, z lękiem, z frustracją i ogromnym stresem. Cały świat żyje pod presją sukcesu, pieniądza, wizerunku, szczęścia, a my się temu poddajemy, goniąc za czymś co nie zawsze jest tożsame z naszymi pragnieniami. Wchodzimy w tryby tej machiny presji praktycznie we wszystkich aspektach życia, zupełnie niepotrzebnie, wykręcając rekordy gdzie tylko się da.

 A gdyby tak jak śpiewa Anna Maria Jopek :…” Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, bo wysiadam…przez życie nie chce gnać bez tchu…już nie chę z nikim ścigać się , z sił opadam…”, po prostu się zatrzymać i wsłuchać w siebie, we własne  pragnienia, uwierzyć w swoje talenty, w to, że jest się wystarczająco dobrym. Ściągnąć z siebie presje, żyć po prostu, po swojemu, w swoim rytmie. Tenis wtedy też zaczyna się inaczej układać, szczególnie jak uczysz się po latach grać prawidłowo forehand od  podstaw, łatwo nie jest, ale nie ma presji, jest za to czysta dziecięca radość😉 


SZACUNEK DO PRZECIWNIKA

 SZACUNEK DO PRZECIWNIKA 

Są w naszym amatorskim świecie tenisowym ikony, osoby, które mają pasję do tego sportu, grają od lat, kreując wizerunek amatora doskonałego. Seryjnie wygrywają mecze, turnieje rangi miastowej, krajowej, nawet światowej. Każdy z początkujących tenisistów marzy, żeby ich  spotkać na swojej drodze i zmierzyć się z nimi na korcie, nie tylko dlatego, że są znakomitymi tenisistami, ale głównie dla ich osobowości. Było mi dane poznać paru takich zawodników. Ostatnio poznałam też  kilka bardzo fajnych koleżanek tenisistek mocno zaawansowanych, które nie dość, że świetnie grają, to chętnie dzielą się swoimi doświadczeniami i z respektem podchodzą do każdej rywalizacji meczowej.

Ten felieton poświęcę  dwóm graczom z Krakowa, tenisistce i tenisiście, którzy w swoim bogatym arsenale umiejętności mają najważniejszą, szacunek do każdego przeciwnika. Spotkałam ich oboje na korcie ,do dziś pozostają moimi ulubieńcami. Myślę, że każdy z nas tenisistów ma swoją Teresę i swojego Mietka. Oprócz nich oczywiście  jest mnóstwo graczy, którzy  są świetnymi ludźmi, ale w naszych sportowych sercach  tacy tenisiści jak bohaterowie mojego dzisiejszego felieton, mają specjalne miejsce.

TERESA  STOCHEL

Półtora roku temu spotkałam ją pierwszy raz na turnieju tenisowym w Rudawie, nie wiedziałam, że gram z tenisową legendą, wielokrotną zwyciężczynią mistrzostw rangi krajowej i światowej, dodatkowo  multi sportowcem, biegaczką, narciarką, przewodniczką tatrzańską. 

Teresa po kilku piłkach wiedziała z kim gra i że bez względu na okoliczności i dramaturgię meczu, na pewno go nie przegra. Różnica umiejętności była ogromna, Teresa mogła ten mecz rozstrzygnąć szybko i bezwzględnie, ale tego nie zrobiła, bo zobaczyła po drugiej stronie siatki człowieka, dziewczynę,  która bardzo chce i kocha tą grę, ale jeszcze niewiele potrafi. Pozwoliła jej grać, podgrywała piłki tak, żeby były wymiany, żeby ta dziewczyna w stylowej  sukience uwierzyła, że może, żeby się uśmiechnęła, zacisnęła pięść w geście radości po wygranej akcji.

Ugrałam w meczu jednego gema, ale poczułam się jak zwycięzca, niesamowicie zbudowana, to co zrobiła Teresa było wspaniałe, dziękuję Tereska!

Teresa jest świetnym człowiekiem, dla mnie niedoścignionym tenisowym autorytetem, jesteśmy do dziś w bardzo dobrych relacjach, wspiera mnie w moich turniejowych projektach, cieszę się, że ją  znam, mistrzynię. Ostatnio w ŚWIATOWYM DNIU TENISA zagrałyśmy swój drugi mecz, tym razem towarzyski. To już było trochę więcej prawdziwego tenisa z mojej strony, cieszę się, że szczególnie w drugim secie, udało mi się powalczyć. 

MIECZYSŁAW ŚLÓSARZ

Świetny tenisista, miałam zaszczyt grać z nim mecz w Smart Lidze. Podobna historia jak z Teresą, Mietek po kilku piłkach rozegranych w ciepły, letni wieczór  na  kortach w T&CC  wiedział ,że na pewno wygra. Co robi Mietek, który mógłby atakować praktycznie każdy mój serwis, ostrym kończącym returnem? Mietek pozwala mi pograć, zagrywa płaskie piłki, takie jak najbardziej lubię, gramy długie wymiany, czuję się świetnie, gram jak w transie, myślę sobie, jestem dobra, gram z takim zawodnikiem, tak regularnie, wygrywam kilka gemów. Po moich zwycięskich piłkach każdorazowo Mieczysław mnie chwali i bije mi brawo. Żadnej ironii, żadnych mentorskich uwag, tylko czysty, cudowny zastrzyk pozytywnej motywacji. Po meczu Mietek poleca mi książkę „ Sztuka wygrywania w tenisie”, zdradza też parę tenisowych trików. Dla mnie mecz z Mieczysławem był zdecydowanie najlepszy ze wszystkich rozegranych w lidze, dzięki mądrości tenisowej Mietka, wzniosłam się na wyżyny swoich umiejętności. Mietek wygrał naszą całą ligę, do dziś się kolegujemy z nim i jego fantastyczną żoną Dorotą, również znakomitą tenisistką.

Nie chodzi o to, że Teresa i Mietek potraktowali mnie łagodnie, nie grali na sto procent swoich możliwości, a mogli to zrobić, niektórzy nawet może sądzą, że powinni, chodzi o to, że właśnie dlatego, że tego nie zrobili, pokazali, że przede wszystkim są ludźmi, dopiero potem tenisistami. Nie zlekceważyli mnie, nie patrzyli z góry, wiedzieli , że tenisowo są lepsi, a mimo to nie dali mi żadnym gestem odczuć tego, że nie powinnam się znaleść na tym samym korcie co oni, bo jestem  na to za słaba.

Na drugim biegunie znajdują się amatorzy, którzy nie szanują początkujących graczy, nieustannie udzielają „dobrych” rad amatorom w ich mniemaniu słabszym od nich i to jest prawdziwy koszmar:

Musisz inaczej się ustawić!

Musisz zamknąć uderzenie!

No do tej piłki to musisz dobiec!

A ty w ogóle masz trenera?

Jak długo grasz? chyba od niedawna?( a ty grasz już dwa lata, ale opornie ci idzie…)

Po ich minie i postawie widzisz też, że to dla nich dyshonor grać z takim słabeuszem.

To z perspektywy graczy początkujących naprawdę nie jest nic miłego, przykro nam się tego słucha, podcinacie nam skrzydła, podczas takich meczów przestajemy wierzyć w siebie. To nie są rady wspierające, to jest nieprzyjemne punktowanie naszych braków. 

Drodzy znawcy techniki, mistrzowie absolutni wszystkiego, my prawdziwi pasjonaci tenisa, kochamy ten sport każdym centymetrem siebie, nic nie musimy, a na pewno nie chcemy słuchać waszej krytyki , która nie  buduje  i nas nie  rozwija. Mamy trenerów, którzy mają prawo i obowiązek nas korygować, uczyć i zdecydowanie wolimy grać z tenisistami, którzy okazują nam szacunek oraz budują naszą pewność siebie. Bierzcie przykład z Tereski i Mietka oraz innych podobnych do nich graczy w konfrontacji z początkującymi tenisistami, będziecie wtedy dla nas autorytetami, a nawet bohaterami felietonów 

? …I może  się okazać, że któregoś dnia  znowu spotkamy się na korcie i was pokonamy, tak my właśnie ci, którzy nie umieli zamknąć poprawnie uderzenia. To dopiero będzie satysfakcja, z podniesioną głową i z szacunkiem do przeciwnika, bez zbędnych słów, podamy wam rękę po dobrym meczu, bez wyższości, zadowoleni z wygranej i w duchu fair play.