NIEOSIĄGALNY

NIEOSIĄGALNY

Każdemu kto uprawia jakiś sport, czy to amatorsko czy zawodowo, zdarzyło się wygrać przegrany mecz i przegrać wygrany. Szczególnie my tenisiści często tego doświadczamy. Słyszymy ciągle powtarzane banały, tj.dopóki piłka w grze, jak nie wygrasz ostatniej piłki to wciąż nie ma zwycięstwa, że gra się doi końca itp. I nawet kiedy to wszystko wiemy, stajemy się bezradni wobec wewnętrznej mentalnej walki, kiedy brakuje dosłownie jednej akcji, żeby wygrać.

Moje doświadczenie ligowe ostatnich paru miesięcy pokazało mi, że zdecydowanie lepiej mi idzie wygrywanie przegranych meczy. Stan 1:5 wcale nie powoduje we mnie rezygnacji , wręcz przeciwnie, wyzwala determinację i wolę walki, żeby dogonić rywalkę, a potem spektakularnie wygrać. I to mi się udaje.

Niestety po raz kolejny nie udaje mi się wygrać kiedy prowadzę 5:1 i  mam kilka piłek setowych.

Nie jestem w stanie zamknąć wyniku na moją korzyść, potrafię przegrać sześć gemów z rzędu…ta jedna decydująca piłka staje się nagle absolutnie nieosiągalna i nie dlatego, że przeciwniczka walczy i gra lepiej, tylko ja nie potrafię zagrać tej jednej tak bardzo potrzebnej mi, decydującej piłki.

Nie zmieniam nic w grze, staram się poza początkową wizualizacją kolejnego seta, skupić na tej jednej piłeczce i nic …, niemożliwa do zdobycia, niemożliwa do osiągnięcia…

Mecz przegrywam, jestem zła, bo to ja przegrałam ze sobą, nie z rywalką.

Podobno z takich doświadczeń należy wyciągnąć wnioski, podobno taki jest sport, takie jest życie. Coś co mamy na wyciągnięcie ręki, wymyka się , jak szczęście, które przychodzi wtedy gdy najmniej się go spodziewamy. Zaczynam wierzyć , że naprawdę nie mamy mocy sprawczej , ani w swojej głowie ani w swoich nogach. No bo jak inaczej wytłumaczyć tą niemoc. 

Bardzo chciałam, narzuciłam swoją grę, byłam mocno skoncentrowana, z każdą kolejną piłką setową byłam pewna swego i nie dałam rady zagrać jednej zwycięskiej piłki, mimo , że wcześniej zagrałam ich mnóstwo.

Po takich meczach zdecydowanie odechciewa mi się rywalizacji ligowej, to był ćwierćfinał, waga meczu  była większa. Po co stawać w szranki często z przeciwniczkami, których styl gry nam zupełnie nie leży, kiedy możemy grać mecze sparingowe dla przyjemności. Na poziomie amatorskim chyba nie musimy przechodzić tych mentalnych katuszy i tresować naszej psychiki motywacyjnymi gadkami. Jesteś zwycięzca , kim jesteś jesteś , jesteś zwycięzcą😉no chyba, że grasz w tenisa, to nigdy nie wiesz kiedy  i czy w ogóle nim będziesz. 

Współczuję zawodowcom tych dylematów, ale oni to traktują jak pracę, na poziomie światowym doskonale płatną, dlatego chyba nie przeżywają bardzo takich sytuacji. Przegrają wygrany mecz, zgarną niezłą stawkę i jadą dalej. 

Człowiek powinien w sytuacji być trochę jak automat, jest praca do zrobienia, trzeba wygrać jedną piłeczkę i odhaczyć wykonanie zadania. Może sztuczna inteligencja albo inny wynalazek wirtualnej przyszłości w tym kiedyś nam pomoże, staniemy się perfekcyjnymi maszynami do wykonywania poleceń. Nie będzie niczego nieosiągalnego, bo wszystko będzie można bezbłędnie zaprogramować.

Na szczęście człowiek to wciąż jeszcze człowiek, istota niedoskonała, ale w tej niedoskonałości piękna i niepowtarzalna. Nie jest  bezbłędną  maszyną, ma obarczony błędami system, ma emocje,  których skala przesuwa się od euforii po smutek. Potrafi się zachwycić,  wzruszyć, zapatrzyć na słońce i potrafi być nieosiągalny jak ta ostatnia tenisowa piłeczka, nie sposób się z nim skontaktować kiedy jest poza zasięgiem, nie sposób wtedy do niego dotrzeć. Ta ostatnia zwycięska piłeczka nie dała się dogonić, niepokorna, nieokiełznana, pofrunęła sobie tylko znaną parabolą, wolna jak ptak, nieosiągalny dla nas nieumiejących latać.

A do ligi znów się zapiszę😉


GRAĆ ŁADNIE CZY ZWYCIĘŻAĆ ?...

GRAĆ ŁADNIE CZY ZWYCIĘŻAĆ?…

 Wygrywanie meczy to nie jest moja tenisowa codzienność . W swojej amatorskiej „karierze” wygrałam ich może ze dwadzieścia, zwykle przegrywam.

Całkiem niedawno wygrałam mecz dosyć gładko i wysoko 6:1, 6:0 i omawiając go na treningu z trenerem, powiedziałam , że wolałabym przegrać , ale grać ładnie technicznie. Mecz wygrałam , ale po średniej grze, nie byłam z siebie zadowolona. Trener , z typowym dla siebie opanowaniem przyjął moje wywody , kwitując to dosadnie : …” Kasia no bez przesady, mecze się gra, żeby wygrać , ciesz się z wygranej , nie szukaj dziury w całym …”

Hmmm….

Dodam, że trenuję z trenerem, który ogromny  naciski kładzie na poprawną technikę , spokój ,myślenie na korcie i regularną mocną grę precyzyjnymi długimi piłkami . Nie znosi tzw.baloniarzy. 

Czyli co trenerze grać byle jak , balonami, przypadkowymi zagraniami, farfoclami , piłkami , które z tenisem niewiele mają wspólnego, byle wygrać , czy jednak wygrać po przemyślanej  ładnej technicznie grze, na swoich warunkach , swoimi celowanymi winnerami, po wymuszonych błędach przeciwnika ? Jak jest lepiej ? …

Uwielbiam mecze , w których jestem zadowolona ze swojej gry, kiedy większość zaplanowanych uderzeń wychodzi, kiedy popełniam mało błędów, kiedy mam plan na grę i udaje mi się go realizować.

Nawet jeżeli przeciwnik jest mocniejszy i wygrywa , to nie mam sobie nic do zarzucenia i wiem, że zrobiłam wszystko co mogłam, schodzę z kortu pokonana w meczu , ale nie przegrana.

Lubię jak przeciwnik docenia moją grę , dziękuje i mówi, że mecz był wyrównany, że świetnie się grało , nawet jeżeli wynik pokazuje przysłowiowy rowerek ?.

Wiem, że większość tenisistów w rozgrywkach amatorskich , czy to ligowych czy turniejowych , bardzo chce wygrać , to jest ich cel i całkiem słusznie . Do celu dążą bezwzględnie, niektórzy z nich zamęczają przeciwnika balonowymi wrzutkami, piłkami bez mocy, a potem krótką wrzutką za siatkę,  nie pozwalają na złapanie rytmu gry, nie ma mowy o dłuższych regularnych wymianach , o płaskiej technicznej grze. To jest taktyka, ja wiem, nawet tego  uczą ? , graj tak, żeby zamęczyć przeciwnika , aż cię znienawidzi, zdenerwuje się i będzie wyrzucał piłki na aut. To jednak działa tylko do czasu, bo im więcej nabywasz technicznych umiejętności i stajesz się zawodnikiem kompletnym, z tzw.baloniarzami nie będziesz mieć wreszcie  kłopotu , skończysz ich zapędy wybijania cie z rytmu zabójczo szybkimi , precyzyjnymi zagraniami , a oni dalej będą w tym samym miejscu…

Jednak z punktu widzenia prawdziwej amatorki/amatora takie mecze to męka . Nie ma z nich radości, satysfakcji, nie rozwijają w żaden sposób mentalnie, dołują. Ja zawsze po takich meczach mówię, że rzucam tenisa , bo w ich trakcie mam wrażenie, że to co się dzieje na korcie , z prawdziwą grą w tenisa ma mało wspólnego .

Bierzmy przykład z zawodowców , których kochamy za ich widowiskowy, technicznie przepiękny tenis. Grajmy tak, żeby w minimalnym chociaż stopniu ich przypominać , bądźmy jak Nadal ( sorry team Nadal  ? ) radość z gry będzie bezcenna.

Może więc po po prostu wystarczy zmienić spójnik …: GRAĆ ŁADNIE I ZWYCIĘŻAĆ !